FRAZA NR 99 / 2018 – LITERATURA KONTYNENTÓW I PROWINCJI
- Janusz KRYSZAK, Trzy noce złowieszcze Józefa Łobodowskiego
- Bogdan LOEBL, Intruz, Różaniec, Wyprowadzka, Ja futerał, Szczęście
- Vardges PETROSIAN, Dlaczego umierają kwiaty, przełożyła Naira Makhchanian
- Józef DUK, Juliana Przybosia publicystyka i poezja przełomu październikowego
- Piotr FLORCZYK, Pierwsza komunia, Pantomima, Rewers, Szlak, Most i rzeka, Geometria, Rodeo Drive
- Michał BANASZAK, Natychmiastową ulgę, Nieważność, Operator maszyny, Zapalanie świateł
- Karolina KUMKA, Vita activa, vita contemplativa i vita voluptaria – elementy dydaktyczno-moralizatorskie w twórczości Jana Grzegorczyka
Bogdan Loebl
Intruz
Jestem intruzem w domu
który zbudowałem
natrętem uprzykrzającym życie
działającym na nerwy
mącącym spokój
obijam się o sprzęty
dotykam ścian
podchodzę do drzwi
i zawracam
jutro wyjdę z domu
i poszukam drzewa
które pozwoli mi się objąć
Różaniec
Staję się przedmiotem mięsem
niepewnie trzymającym się kości
patrzę w wieko sufitu
pragnę już tylko spokoju
niczym natrętne muchy
siadają na mnie minione minuty
ciężkie jak krople wody
ciemne jak paciorki różańca
który wił się
na stoliku mojej babci
przesuwam go w palcach
jak ona to czyniła
próbuję zatrzymać różaniec
pozbyć się pustych paciorków
wypełnić je nową treścią
wyślizgują się z moich palców
to nie ja odmawiam różaniec
to różaniec mnie odmawia
Wyprowadzka
Niedługo wyprowadzka
diabli przy moim kotle
już uwijają się
zabiorę ze sobą bluesowe płyty
i kotkę Paraskawię która
nie zniechęcając się moją tępotą
uczyła mnie jak żyć
wyprowadzka może już tej nocy
psy pożegnają mnie wyciem
siostry i bracia więksi westchnieniem
ulgi
Paraskawia już stareńka
przy moim kotle będzie jej ciepło
wiecznie
Ja futerał
Moje wiszące na kościach ciało
jest futerałem duszy
bez której nie śniłbym nie myślał
nie mógłbym przesunąć się o milimetr
byłbym jak robot
z którego wyjął baterie elektryczne
to dusza utrzymuje przy życiu
moje chore serce
moją chorą wątrobę
które zgniłyby już dawno
i zaczną gnić gdy wyjmie duszę z futerału
mojego ciała
tylko włosy na mojej twarzy
nie przestaną rosnąć
oraz paznokcie u nóg i rąk
żebym miał czym wygrzebać się
wrócić na powierzchnię
Szczęście
Teraz wiem że byłem szczęśliwy
patrząc na zapalającą się żarówkę
w pokoju ojca
i słuchając
jak w półśnie biegnie
żeby mi otworzyć drzwi
że byłem szczęśliwy wchodząc
w zaduch jego ramion i domu
w którym wilgoć
nigdy nie zasypiała
i słysząc głos mamy
zaraz zrobię ci coś do jedzenia
KTOŚ
Widzę jak podobny do mnie KTOŚ
zbliża się do otwartego okna
chcę Go zatrzymać
nakłonić do powrotu
ale już nie potrafię poruszyć ustami
KTOŚ odwraca głowę od okna
i patrzy moimi oczami
na mięso w początkowym
stadium rozkładu
Bogdan Loebl
Wiersze pochodzą z tomu Mutant, który ukaże się w 2018 roku.
Wardges Petrosian
DLACZEGO UMIERAJĄ KWIATY
Te wiersze są przeznaczone dla dziewczyny, która nigdy nie dowiedziała się o mojej miłości. Albo nie wierzyła, że ją kocham. Słowa te były nawlekane na jedną nitkę w ciągu stu lat, a może i dłużej. Zgromadziły się pod ziemią, obok siebie, ścisnęły się, stając się krzykiem. Właśnie pod ziemią. Czy to dziwne? A teraz opowiem o tym, jak umarłem w letni, duszny dzień, gdy szeleściły drzewa.
*
Pamiętam ostatnie dni mojego życia. Nie były podobne do wcześniejszych. Dla świata byłem szczęśliwy: miałem rodzeństwo, rodzinę, dziecko, które było dzwoneczkiem i szelestem strumyka. Czego jeszcze potrzeba do szczęścia? Chyba jednak jeszcze czegoś, gdyż czułem, że nie jestem szczęśliwy. I nagle w moje życie wtargnęła ona. Czy przytrafiło wam się coś takiego, że staliście ospali od słońca i snów, kiedy jakiś żartowniś nagle wylał wodę na waszą potylicę? Podskoczyliście w pierwszej chwili, może nawet rozgniewali się, ale potem odczulibyście, że właśnie dlatego stoicie w słońcu i całe życie staliście tylko po to.
Ona wtargnęła w moje życie – szalona i dziwna, niewymagająca i lekkomyślna. Nie pamiętam teraz, czy była piękna. Miała smutne oczy i był w nich kawałeczek nieba oraz troszeczkę szelestu. Wydawało mi się, że jej oczy ciągle patrzyły na świat i pytały: dlaczego? Przyszła bez pozwolenia, owinęła się w moje dni, niczym liście winogrona i wisiała jak kiść. Młodość, to było wszystko, co miała. I niczego nie zażądała w zamian. Niczego. Do samego końca nie zdołałem przekonać jej, że ją kocham. Wtedy sam chyba nie bardzo w to wierzyłem, bo wiedziałem przecież, że nie mam prawa jej kochać. I może dlatego patrzyłem na zegar wówczas, gdy ona kładła swoje życie przede mną, zasłaniałem firanki i gasiłem światło, a ona rozpościerała swoją nagość.
Nigdy nie wychodziłem z nią na ulicę. Przez to świat nigdy nie dowiedział się, że byłem w końcu szczęśliwy. Nasza miłość była jak żar ogniska. Chcieliśmy je osłonić dłonią, ale ogień spalał wszystko.
Może zbyt długo opowiadam o początku mojej drogi?
*
… Przed śmiercią chorowałem. Cały dzień siedziała przy mnie mama, siedzieli bracia i żona – blada i smutna. W ostatnie dni już nie poznawaliśmy się i nie rozumieliśmy. Nie było jednak tej jedynej, na którą czekałem najbardziej i którą kochałem. Ona nie mogła wejść do naszego domu.
Bracia wiedzieli, że umieram. Powiedział im o tym lekarz. Uwierzyli w to i chyba nawet czekali na moją śmierć, godząc się z tą myślą. Jedynie matka nie wierzyła, ale wcale nie dlatego, że nie słyszała słów lekarza.
Łatwiej będzie opowiadać mi o ostatnim dniu mego życia. Wiedziałem, że umrę właśnie w tym dniu. Dlatego chciało mi się śmiać, gdy lekarz próbował robić zastrzyk i aplikował lekarstwa. ,,Niech pije jak najwięcej”, pouczał. Nie oskarżałem go, człowieka spokojnego, i to z ciepłymi rękami. On mnie po prostu nie rozumiał. Żaden lekarz nie zrozumie, że ludzie umierają wtedy, gdy się męczą. Jeden może męczyć się, mając 18 lat, inny 70. Ja się męczyłem się, ale nie byłem smutny. Cóż, widziałem przede mną biblioteczkę i wiedziałem, że nie mogę już dotknąć książek, wiedziałem, że kiedyś jakieś palce ich dotkną, ale będzie to dla nich obojętnie. One są trochę podobne do plotkarzy. Opowiedzą o swoich tajemnicach wszystkim i będą tak mówić dalej… A jednak z tęsknotą patrzyłem na akacje pod oknem i na niebo widniejące z daleka. Chciałem unieść ze sobą tam nad ziemię kawałeczek tego nieba i troszeczkę szelestu akacji, ale wiedziałem, że to niemożliwe.
– Pójdę po papierosy – usłyszałem głos starszego brata, który w ogóle nie palił. Poszedł wysłać do kogoś telegram, a chodziło o to, aby nie widzieć mojej śmierci. Zrozumiałem go i pożegnałem się z nim wzrokiem, ponieważ oboje wiedzieliśmy, że nie będzie już dane spotkać się nam na tym świecie. Wyszedł. Poprosiłem żonę, aby też wyszła z naszym dzieckiem na dwór.
– Wyjdę – brzmiała jej odpowiedź. Nie zrozumiała mnie, nie wiedziała, że może więcej nie usłyszeć mojego głosu. Mówiłem coś i do matki, ale ona nie wyszła. Było mi jakoś tęskno. Zamknąłem oczy. Nie pamiętam, ile czasu minęło, usłyszałem bolesny krzyk i dowiedziałem się, że umarłem. Spod zamkniętych powiek widziałem, jak wszyscy wbiegli do pokoju i tulili matkę. Ona pierwsza poczuła moją śmierć, chociaż była jedyną, która w nią nie wierzyła.
Potem wszystko było tak, jak to zwykle się dzieje. Dwa dni z rzędu kręcili się koło mnie ludzie. Widziałem znajomych, których nie spotykałem od wielu lat. Płakali albo po prostu stali przez kilka minut i wychodzili. Męczyłem się, słysząc te głosy, chciałem nawet krzyknąć, aby rozmawiali dalej albo milczeli, ale panował we mnie taki dziwnie głęboki spokój, że nie mogłem nawet otworzyć oczu. W pewnym sensie patrzyłem na tych ludzi i wydawało mi się, że dobrze ich znam. Oni nie domyślali się, że patrzę, dlatego stali spokojnie. Pamiętam, co myślałem o nich, kiedy jeszcze żyłem. Prawdę mówiąc, wstydziłem się tych myśli i opinii z przeszłości. Ale nie to mnie niepokoiło. Każdego dnia szukałem pośród nich tej, która nie przychodziła. Wiedziałem, że ona nie może przyjść i stanąć tu, tak jak inni. Bardzo tęskniłem za nią. Czekałem i nawet chciałem poprosić matkę, żeby wezwała ją, ale byłem zbyt zmęczony, zresztą wciąż nie mogłem otworzyć oczu. Za to nieustannie myślałem o niej i nikt mi w tym nie przeszkadzał ani telefonami, ani miłością, ani nienawiścią. Myślałem o niej nawet wtedy, gdy już nieśli mnie na rękach przez moją ulicę, na której kiedyś dorastałem, kochałem i przeżywałem pierwsze uczucia. Na ulicy było słonecznie, ale poczułem po raz pierwszy, że nie jest mi gorąco i bardzo pragnąłem, aby w tym momencie pojawiło się więcej słońca. Patrzyłem na moją ulicę – tramwaje, samochody, ludzie zatrzymywali się i w tym widoku jakaś tęsknota, żal utrzymywały się, od czego w końcu ścisnęło mi się serce. Nie chciałem, aby ludzie smucili się z mojego powodu. I dlatego ucieszyłem się, gdy pod drzewem zobaczyłem chłopaka i dziewczynę trzymających się za ręce. Wpatrywali się w siebie, patrzyli sobie w oczy! Najpierw wydało mi się, że oni nie dostrzegli tej żałobnej procesji, ale po chwili dziewczyna popatrzyła w moją stronę i uśmiechnęła się. Chłopiec także popatrzył swymi dobrymi i wesołymi oczami. Zapragnąłem również odwzajemnić uśmiech, może nawet pomachać ręką, ale byłem bardzo zmęczony i jeślibym podniósł rękę, kwiaty rozsypałyby się.
Długo spoglądałem na moją ulicę, na powietrze i kamienie, których dotykały kiedyś moje stopy. Tęskniłem. Myślałem, że ulica także zatęskni choćby przez chwilę, póki nie przejdziemy. Wiedziałem, że potem wszystko będzie tak, jak było. Samochody, ludzie ruszą w swoją drogę i już będzie jutro, a potem kolejny dzień. Wiedziałem, że kamienie nie mają takiej pamięci jak ludzie i szybko zapomną o mnie.
Weszliśmy na cmentarz i… zobaczyłem ją. Uśmiechnąłem się, to znaczy ten uśmiech zawsze był na mojej twarzy, ponieważ myślałem o niej cały czas. Zza zamkniętych powiek przez dwa dni z rzędu uśmiechałem się, choć wiedziałem, że nikt nie rozumie tego uśmiechu, a niektórzy nawet patrzą na to ze zdziwieniem. Ale ona wszystko zrozumiała i sama się uśmiechnęła. Potem zasłonili ją moi krewni, odsuwając w ten sposób wspomnienie naszej ostatniej nocy…
Na tym świecie mogliśmy się kochać jedynie w ciemnościach, i może dlatego nie znosiliśmy elektryczności oraz gwiazd, gdy świeciły zbyt jaskrawo. Ona pragnęła moich słów. Mówiła: ,,Na całym świecie kocham tylko ciebie”. A ja milczałem. Czułem, że chcę to wykrzyczeć, ale byłem zmęczony ciemnością, światłem, wszystkim. A ona czekała. Potem, już pod ziemią, żałowałem, że nie mówiłem słów, które były przeznaczone tylko dla niej. Było za późno. Myślałem o naszej ostatniej nocy, gdy opuszczali mnie pod ziemię do grobu. I wtedy zobaczyłem ją po raz ostatni, widziałem jak patrzyła i usłyszałem jej głos: ,,Czy mogę przyjść do ciebie?”. To samo pytanie usłyszałem kiedyś w słuchawce. Poczułem, że wystarczy mój jeden gest i ona rzeczywiście przyjdzie. Ale miała dopiero 21 lat i nie powiedziałem nic. ,,Zostanę sam”. Tym razem znowu usłuchała mnie. Potem straciłem ją z oczu. Byłem już na dole. Usłyszałem jedynie szum kamieni i szelest ziemi. Potem – nic. Został cierpki aromat kwiatów między mną a światem. Wyczerpałem się, myśląc o niej. Próbowałem zapamiętać dni i miesiące, ale udało mi się utrwalić ostatnie dwa tygodnie.
Potem minęło wiele dni, miesięcy, a może i lat. Wspomniałem słowa, których nie powiedziałem ani jej, ani światu i zacząłem szeptać pod ziemią te spóźnione wyznania. Zacząłem żyć tymi niedopowiedzianymi słowami i każdego dnia próbowałem przywoływać naszą miłość. Nie pamiętam, ile to trwało dni, miesięcy, lat…
*
Pewnego razy znowu zobaczyłem niebo. Zaorali nasz cmentarz i zrobili w tym miejscu ogród, posadzili trawy i kwiaty. Stałem się kwiatem. Patrzyłem zachwycony na moje otoczenie, ciesząc się myślą, że znajdę tutaj moją ukochaną i wypowiem nareszcie te słowa, które były przeznaczone jedynie dla niej… Ale jej nie było. Wokół były kwiaty, których nie znałem. Zrozumiałem, że spędziłem pod ziemią ze sto lat i ona przez ten czas także stała się jakimś kwiatem albo trawą, albo może kłosem pszenicy. Kto wie, na jakich polach świata się znalazła? Byłem gotów przejść całą kulę ziemską, by ją odnaleźć. Ale… byłem kwiatem i gdy spróbowałem wyjąć nogi spod ziemi od razu umarłem – po raz ostatni. Znów przeobraziłem się w ziemię i wówczas wreszcie zrozumiałem, dlaczego umierają kwiaty. Po prostu one podobnie jak ludzie wychodzą z ziemi, szukając miłości i gdy nie mogą jej znaleźć, umierają. Próbują szukać, próbują krzyczeć, próbują kochać…
Wardges Petrosian
Przełożyła Naira Makhchanian
PIOTR FLORCZYK
PIERWSZA KOMUNIA
Drugą niedzielę z rzędu
przeklinam radio i sąsiadkę za ścianą.
Ale ona mnie nie słyszy –
ona buja się w fotelu.
O, jak ładnie wszyscy
śpiewają, powstając z kolan.
Mnie też już bolą kolana.
Więc biję pięściami o ścianę,
aż trafię na jakąś skazę, wypukłość,
która da się
skruszyć – skosztować.
PANTONIMA
Stoję na moście brooklyńskim –
ziewam. Jest środa, połowa
miesiąca,
roku pańskiego
dwa tysiące jedenastego.
Lodowaty wiatr wieje ze wschodu,
rzeka o tej samej nazwie przechodzi obok
cichaczem.
I już mam się zwijać,
gdy nagle tłum gapiów, marchewka
za marchewką, pcha się i ryje,
bo w dole, kontenerowiec
pod banderą Kataru
przechyla się na bok.
Dawno mógłbym być
u siebie, z nogami na pufie
czytać gazetę,
a tak jestem w środku i ledwo
uchodzę z życiem.
Woda się pieni –
holownik spieszy na pomoc,
syrena ścina kadr
do wielkości koszmaru.
Porzucony na krawędzi
obrazu, pomiędzy włoskim, chińskim,
niemieckim i rosyjskim,
słyszę jak polski próbuje
złapać oddech.
REWERS
Moja biografia nie ma
plam białych, tylko
czarne. Długi
niespłacone, kilka
kliknięć myszką za dużo
gdzie nie trzeba.
Wagary!
Pijaństwo!
Tak, jedna myśl plus
druga myśl równa się coś
za coś. Np. fakt
że z białego powstałeś
i w biel się obrócisz, ty
wierszu mój
stękający.
SZLAK
Idziemy pod górę – przed siebie.
Mijamy domy, auta i sklepy. Trafiamy
na drzewo, krzyżem leżące w rowie.
Kiedyś byli tu ludzie,
a teraz same krzaki i trawa spalona.
Wiatr rzeźbi czaszkę ziemi.
Niektórzy twierdzą, że z góry Pacyfik
jest głębszy, bardziej tajemniczy –
robią zdjęcia – tu, gdzie kończy się droga,
a język jak dzwon buja z pragnienia.
MOST I RZEKA
Od trzydziestu lat
maszeruję po tej prowincji –
dla zdrowia,
dla oka i ucha.
Pamięć mnie nie myli,
gdy patrzę z mostu
na brzegi –
zaśmiecone butelkami
lub późnym śniegiem –
i widzę skłębione
włosy marzanny
tudzież złoty spławik
stukający o kamień.
Co jest za zakrętem?
Koniec.
Rzeka wpada do zalewu,
rozkłada się na boki.
Wiem o tym,
choć wolałbym nie
pamiętać.
GEOMETRIA
Odkąd brakuje dnia i nocy
by zobaczyć wszystko,
kreślę kolorowymi kredkami
kółka – jedno, drugie – na blacie
kuchennego stołu.
Czarna kredka: śmierć.
Biała: ciąg dalszy nastąpi.
Żółte szlaki są do ucieczki.
Bo czasami pojawia się coś
większego i panuje
nad resztą swoją czerwoną pustką.
To prawda: serce bije tylko tam,
gdzie krzyżują się linie.
RODEO DRIVE
Piękna ulica
ze szkła, pustaka, metalu.
W środku gips
trzyma fason, niebieski
neon zaprasza –
a kuku, a kuku.
Uwaga na próg!
Kilka kroków dalej
są spodnie.
Po schodach na piętro
i jest czarna koszula –
ładna, ładna,
ale na moje bary
za ciasna.
Tu jest korytarz, a tam
następny, dłuższy
niż słynna rzeka w podziemiach.
Czas odpocząć,
zjeść coś zdrowego, np.
plasterek indyka pokryty
awokado.
Kiedy tak przykładam
dłoń do dłoni odbitej
w betonie, to czuję wszystko
na nowo.
Piotr Florczyk
I miejsce w XIII OKP im. Kazimierza Ratonia Olkusz 2017
Michał Banaszak
Natychmiastową ulgę
Natychmiastową ulgę od usytuowania
we wszechświecie o obecnie znanych rozmiarach
(wg aktualnego stanu wiedzy
naukowej) i przy tym najlepiej, żeby
gwarantowano ochronę przed zimnem,
bo ogrzewanie i ubrania w niczym
nie pomagają; i przed ciemnością, z którą
trzeba walczyć skuteczniej niż dowolną żarówką;
szybki sposób na przyjście, czego nie ma
(chyba, że ma się źle skończyć, to niech się nie spełnia);
zapobieganie temu, że coś było, a nie jest,
kompleksową pomoc na wszelkie nieistnienie,
niezawodny środek na średnią dalszą
długość życia wg GUS i moją indywidualną,
(ale żebym nie został sam, więc dodatkowo
chcę kazać być ze mną jednej albo kilku osobom
bezpośrednio wskazanym); i żeby już po jednej dawce
złe myśli przed snem i nerwica natręctw
znikały błyskawicznie, i żeby od drugiej dawki
wzwyż był bóg, poproszę. Najlepiej całkiem gratis.
Nieważność
Plecy tamtej. Chodząca ekierka
z głową niżej niż moje kolana, dosłownie.
Nawet się obróciłem, aż w końcu całkiem odeszła
za róg budynku i nie trzeba już było o niej
w ogóle myśleć. Albo w różnych sytuacjach
przypominanie sobie kogoś, kogo
znałem dawno, przez kilka lat, a teraz myśl trwała
może z kilka sekund. No i te fazy, kiedy głośno
jest o trzęsieniu ziemi czy huraganie, w którym giną
tysiące. Huragan ma imię, żeby go nie zapomniano?
Nic prostszego, sam tak robię, telewizor
można ściszyć i niech pół oceanu
się tam zwala na ludzi. Na poważnie:
jak nie chcę, to dla mnie nie ma żadnych skutków,
czyli jest nieważne
Operator maszyny
Ktoś jej umarł równo rok temu,
mniej więcej o tej godzinie.
Kiedy myśli o tym wydarzeniu,
obok niej, na samojezdnej maszynie
czyszczącej, ubrany w biały skafander,
pracownik sprząta hipermarket
i obok półki przecen i promocji
jakby ją pocieszał – w jednym momencie
skrzyżowali spojrzenia przecież.
Więc już nie musi samotnie
myśleć, pamiętać, gdy na rybach
mijają się, a wózek jak ślimak
zostawia mokry ślad. Chce poszukać
go, bo jej zniknął tam, gdzie nabiał.
Jest zagubiona w artykułach
spożywczych, a tamto wspomnienie nadal
trwa. I nie ma prawie nikogo:
kasjerka i gość od maszyny
w pustym markecie przed północą
trwają z nią jako jedyni.
Zapalanie świateł
Żeby się umierało w taki właśnie sposób:
akurat się odbywa w kinie zapalanie świateł
po filmie; znów widzisz, że siedzisz tu z publicznością
i orientujesz się, gdzie jesteś. Słychać pierwsze, nieśmiałe
uwagi ludzi i czuć zapach jedzenia pod rzędem
foteli przed tobą; jest cicho, bez podekscytowania,
które mogło towarzyszyć komuś w momencie
zaciemnienia czy zwiastunów. I choć wyczuwalna
jest atmosfera żalu, że to już, to jednak
wiesz, że teraz powrót, teraz dalej, drogą przez miasto,
już prawie całkiem puste i ciemne o tej porze,
a potem znowu się rozjaśnia, gdy jest sobota rano
i trwa brzękanie talerzy w porze śniadaniowej.
Michał Banaszak