Sylwester Kołodziejczyk

 

MARANA THA!

Dzień  jak kartka, odwraca się z szelestem na drugą stronę;

Noc jak ziarenko gorczycy:

Panie, przyjdź!

Był sen tak chłodny jak z przebitego oka.

Widziałem jak umarli umierali

Raz jeszcze.

Moja ukochana wciąż żyje.

Jej serce lśni jak bursztyn,

Lecz smakuje jednakowo, jak krew i mak.

Przybądź, Panie!

Mój cień dłuższy ostatniej jesieni,

Cieniem chromego.

Panie! już czas.

Moja ukochana śniła sen o ogrodzie oliwnym,

A nad ranem z pokoju wyfrunęła białą cukrówką

 

PRZEBUDZENIA

Noc; odwracam się w stronę księżyca:

Twoje włosy nadal pachną błękitem i śniegiem.

Oczy, spoglądają raz w rozświetlone okna, raz wewnątrz siebie.

Dłoń przybita do krzyża ze ściany błogosławi śpiącemu światu

Mój cień popielaty włóczęga przydepnął skorupkę – echo wyciekło,

Gwiazda spod powieki;

Nieba nie było

 

PRZEBUDZENIA II

Noc; odwracam się w stronę księżyca:

W obcym mieście, pożyczam od kogoś palce,

Aby czytać kształty i ich rzeczy,

Ktoś porzuca przed bramą drzwi z niewybudowanego jeszcze domu;

Biegnie, na ulicach milicja: potyka się o cień kamienia,

Płoszy się, znów spogląda wewnątrz siebie…

Czy księżyc źle śpiący także może zdrętwieć?

 

LIST Z PIECZĘCIĄ I RYBIĄ ŁUSKĄ

Wieje wiatr, kręgi na tafli twojej krwi rozchodzą się miarowo.

Tutaj karmię ryby, chociaż wolą rozmiękły księżyc,

Zanurzony w morzu. W morzu, które wczoraj na brzeg wyrzuciło trumnę.

Popatrz, niebo jest żółto-czerwone, jakby nocą malował je demon.

Dotykam twojego snu: jest w kształcie pierwszego wiosennego liścia.

Trumna pachnie, wypuszcza pąki, kwitnie raz jeszcze.

Pamiętam, gdzieś daleko, za naszym domem, w kierunku gdzie siwieją wierzby

Jest źródło,

smakuje jak pierwsze wino świata

i ryba o barwie księżyca.

Coraz ciszej

– wieje wiatr; w pokoju w naszym miękkim

Lustrze, cicho