Ryszard Mścisz, Wspomnienie o Andrzeju Topczyju

Ryszard Mścisz

Andrzej Topczyj – okruchy wspomnień

Zmarł 30 listopada 2020 roku – w dniu swoich imienin, mając 58 lat. Zatem w wieku Macieja Boryny z Chłopów Reymonta, nie przypuszczając, że to będzie ostatni jego życiowy i twórczy zasiew. We wrześniu tego roku przeszedł na nauczycielskie świadczenie kompensacyjne, w jakimś sensie uwolnił się od szkolnej monotonii, pragnął wytchnienia po ponad trzydziestoletniej pracy, zwłaszcza że miał pewne problemy zdrowotne. Cieszył się swobodą, możliwością realizacji zainteresowań, pasji. Snuł wiele projektów, także tych twórczych – wszystko to zostało tak szybko i brutalnie przerwane. Padł ofiarą koronawirusa, ale cukrzyca, migotanie przedsionków, a także – już w szpitalu – zapalenie płuc, przyczyniły się do tego, że nie stał się „ozdrowieńcem”, nie opuścił już gorlickiego szpitala.

Dzwoniłem do niego we wrześniu i w październiku, starając się poznać jego samopoczucie po przejściu na to nauczycielskie świadczenie, zakończeniu pracy w szkole. Także dlatego, że jestem w podobnej sytuacji i sam się nad przejściem na tę pozaszkolną „drugą stronę mocy” zastanawiam. Czuł się świetnie, zyskał jakby nową energię, wigor, starał się rozplanować swoje dni, oddać się pasjom, zrobić to, na co szkoła nie pozwalała, zaktywizował się na Facebooku. Tę facebookową aktywność zresztą nie tylko mogłem obserwować, zdarzało się, że połączyły nas polubienia czegoś, choćby nastrojowych piosenek, wymienialiśmy krótko uwagi, coś skomentowaliśmy. Aż tu nagle dotarła do mnie messengerowa wiadomość od żony Andrzeja Kasi: „Andrzej jest w szpitalu, ma koronawirusa”.

Nie miałem z nią do tej pory jakiegoś internetowego kontaktu, od tego momentu wielokrotnie wymieniliśmy uwagi. Kasia pisała o stanie Andrzeja, zachęcała mnie nawet do kontaktu z nim, pokrzepienia go w chorobie, zdawała mi relację, jaki jest jego stan, na ile może reagować na esemesy i odbierać telefony. Natychmiast powiadomiłem Józka Stalca – byliśmy w końcu taką trójką wiernych przyjaciół od czasu studiów na rzeszowskiej WSP.

Oczywiście napisałem wiele esemesów, podjąłem kilka telefonicznych prób kontaktu z Andrzejem, zdając sobie jednak sprawę, że być może nie jest w stanie zareagować (wiadomości od niego były ograniczone, kontakty utrudnione, także Kasia nie wiedziała dokładnie, jak to wygląda). Raz tylko udało mi się z nim porozmawiać telefonicznie. Głos miał słaby, ciężko mu się mówiło, ale zdawał się być dobrej myśli, był ciekawy, jak się dowiedziałem o jego chorobie, dziękował ze esemesy, wierzył w powrót do zdrowia. Także Kasia zdawała się wierzyć, że będzie dobrze. Aż tu nagle ponura wieść – byłem gdzieś w trasie, w sprawach szkolnych, i dostałem lakonicznego esemesa od Kasi, że Andrzej zmarł, w dniu, w którym miałem zamiar mu wysłać serdeczne życzenia imieninowe, spróbować połączyć się telefonicznie… Niestety, nie mogłem pojechać na pogrzeb Andrzeja do Biecza. Był na pogrzebie Józek Stalec, był rzeszowski przyjaciel Andrzeja z tego samego roku i jednej grupy Staszek Żyracki (który nazwał go „Wodzem” – co stało się wkrótce bardzo popularne), a także kolega z młodszego rocznika polonistyki – Rysiek Gaber (przez pewien czas był jego współlokatorem w akademiku).

W wierszu Pokuta tak o swoim przyszłym (aczkolwiek na pewno nie tak szybkim) odejściu pisał:

Jakże stanę przed Panem? Jakże się ukorzę?

Na tle świetnych zamiarów jaka czeka kara,

Gdy już nie będzie można gorliwie się starać

I łyżką skruchy czerpać strasznych grzechów morza?

W ikonostasie nieba zbawieni i święci:

Tam wąż czasu już minął i nic się nie zmienia,

A ja pod takim niebem, jak wyrzut sumienia,

Zamknięty w jednej klatce z tygrysem pamięci.

Nie opuszczaj mnie Panie! Daj siły by wytrwać,

Nim ciemne ego pęknie jak rozbita szybka

I w sale duszy wpłynie radość przebaczenia.

Niech już jest tak jak było. Niech okrutna Ziemia

Dręczy mnie swą nadzieją i pragnieniem sensu,

Zanim śmierć mnie przebudzi z życia, z kłamstwa, ze snu.

Przewidywał (poetycko) swoją śmierć, czuł, że życie nie ma dla niego odpowiedniej miary lat, w której będzie mógł się rozkoszować wolnością emeryta – pana swojego czasu? Na pewno nie. Któż nie pisze wierszy o śmierci? Może Baczyński w tej szczególnej wojennej rzeczywistości mógł ją przewidywać i napisać: „umrzeć przyjdzie, gdy się kochało wielkie sprawy głupią miłością”. Ale na ile lat przed swoją śmiercią Szymborska napisała Nagrobek, a Słowacki (w wieku trzydziestu jeden lat, zanim jeszcze zaczął chorować) stworzył Testament mój? Kilka moich szkolnych poetek także pisało o śmierci… Kiedy się spotkaliśmy na wakacjach, przed pandemią, w Bieczu i w Rzeszowie, tyle było euforii, humoru i twórczych projektów. Andrzej miał zamiar wydać kolejny tomik, chciał napisać książkę poświęconą ukochanemu ojcu Aleksiejowi, liczył na większe możliwości, pulę czasu po uwolnieniu się od szkoły. Był tak pełny werwy, młodzieńczego niemal wigoru, co wszyscy dostrzegali, kiedy w marcu 2018 roku „Fraza” świętowała wydanie setnego numeru. Przyjechał do Rzeszowa i czuł się jak przed laty w gronie przyjaciół, dobrych kolegów. A z „Frazą” łączyło go tak wiele, był wśród animatorów tego pisma, które w tym roku świętować będzie trzydziestolecie.

Niespełna dwa miesiące po śmierci Andrzeja, 22 stycznia, zmarła jego ukochana matka Filomena. Przeżyła 94 lata, nie mogła jednak przeżyć śmierci syna, mówiła, że „chce do Andrzeja”. Kiedy odwiedzaliśmy Andrzeja w Bieczu, zawsze wstępowaliśmy do jego rodzinnego domu na ulicy Binarowskiej, wspaniale się rozmawiało z mamą Andrzeja, która mimo wieku zachowywała pewną rześkość, sprawność umysłu. Andrzej śmiał się, że już przed siedemdziesiątką mówiła, że wkrótce będzie umierać, a często – nawet fizycznie – bywała bardziej wytrzymała niż on. Odwiedziny Filomeny Topczyj i brata Andrzeja Staszka – to niemal rytuał, powinność, kiedy tylko z Józkiem Stalcem wybraliśmy się do Biecza, odwiedzaliśmy Andrzeja, który od lat mieszkał na ulicy Parkowej, niedaleko swojej szkoły. Na Binarowską dotarliśmy przed wieloma laty, gdy Andrzej żenił się z Kasią. Józek wtedy zresztą planował już ślub z Iwoną, także chciał założyć rodzinę. I tu mała dygresja – Andrzej i Józek ożenili się w podobnym czasie, mieli trójkę dzieci i… obdarzyli je „literowymi” imionami. Andrzej upodobał sobie literę „A”, a więc pojawili się kolejno: Aleksander, Anna i Alicja. Józek postawił na „M”, więc urodziły mu się kolejno dzieci: Maria, Michał i Maksymilian. Było to parę, paręnaście lat po studiach, kiedy nasze relacje oczywiście już nie mogły być tak częste, bezpośrednie. Z perspektywy czasu – wielka szkoda, że tych wypraw do Biecza było tak niewiele. A z Andrzejem nie sposób się było nudzić i czuć źle – trudno znaleźć równie życzliwego, gościnnego, otwartego na kontakty człowieka.

Kilka lat po studiach miałem okazję odwiedzić Andrzeja i jego Biecz jeszcze przy innych okazjach. Organizowałem wycieczki do Biecza dla uczennic Zasadniczej Szkoły Odzieżowej w Jeżowem, w której pracowałem (miałem niemal same uczennice), a na ostatni taki wyjazd zabrałem już klasę Liceum Ogólnokształcącego w Jeżowem, które zaistniało w 1994 roku, ja zaś zostałem wychowawcą pierwszej licealnej klasy. Andrzej był wyjątkowym przewodnikiem, z pasją mówił o swoim Bieczu, oprowadzał nas i czuwał nad wszystkim niezłomnie. Rozlewał na nas wszystkich ciepło swej osobowości, ale także tryskał wyjątkowym poczuciem humoru – niepozbawionym nuty autoironicznej. A jego Biecz pod pewnymi względami nie był mi obcy. Moja mama pochodziła z pobliskich Lipinek, a brat ożenił się z Pagorzynie. Znałem z racji rodzinnych kontaktów Harklową, Libuszę, bywałem w Gorlicach, Bieczu czy Jaśle. Kiedy już studiowaliśmy z Andrzejem na polonistyce w Rzeszowskiej WSP, zgadaliśmy się kiedyś na temat tych stron – niejako wspólnych. Powiedziałem, że mieszkająca od lat w USA moja ciotka Irena wyszła za Jana Karpia z Binarowej. Andrzej zaś zapytał: Jaśka Karpia? Parę lat starszego od nas? Przecież myśmy grali razem w piłkę. Okazało się, że między ulicą Binarowską na końcu Biecza a wsią Binarowa była odległość na rzut beretem – rodzina Andrzeja prawie sąsiadowała z Karpiami.

Matka Andrzeja Topczyja żyła długo i jak na swój wiek miała zawsze dobrą kondycję. Jego ojciec, którego tak często i z takim uczuciem wspominał (także w naszych wspólnych studenckich latach), zmarł jednak dawno i trudno mu się było z tym pogodzić, pamięć o ojcu była ciągle żywa. Aleksiej Jakowlewicz Topczyj, ojciec Andrzeja, był Rosjaninem. Nie wiadomo, na ile spowodowało to, że mój przyjaciel uwielbiał literaturę rosyjską, tego rosyjskiego ducha, sposób odczuwania, pisania o świecie i człowieku. Jednak nie tylko w ogromnym czytelniczym bagażu, oczytaniu Andrzeja było to widoczne – także jego twórczość ma w sobie ów wschodni oddech. Toteż omawiając pierwszy tomik Andrzeja Wieczorny chłód, zatytułowałem recenzję Dumki na serce, pamięć i duszę. Anka, córka Andrzeja, jako gimnazjalistka została laureatką Ogólnopolskiego Konkursu Tematycznego „Losy Bliskich i losy Dalekich – życie Polaków w latach 1914–1989”. Nagrodzona została zaś za piękną opowieść o losach swojego rosyjskiego dziadka Aleksieja, który był felczerem, pomagał wielu ludziom i spędził sporo czasu w więzieniu. Ten dobry człowiek był ofiarą stalinizmu, a wcześniej uniknął aresztowania przez NKWD, wybrał polskie obywatelstwo.

Andrzej Topczyj – wspaniały człowiek, przez wszystkich lubiany, podziwiany, czarujący elokwencją i gościnnością, potencjałem twórczym, zdolnościami aktorskimi, znakomitą pamięcią. Mówił o sobie nieco autoironicznie, że był „bieckim szowinistą”, lubił swoje udomowienie, spojrzenie na świat i twórczość z perspektywy własnej kanapy, klimatycznego rodzinnego Biecza. Tak o tym pisał w znanym wierszu Oda na cześć kanapy, który właściwie zaczyna drugi numer „Frazy” z maja 1992 roku (później wiersz znalazł się w wydanym w 1998 roku tomiku Wieczorny chłód):

Tak to jest, kanapo – siostro i kochanko.

Bolą złamane kości. Łysiejąca głowa

Chętniej do twego pluszu nachyla się sennie,

Niźli w stronę ciemnego dwuznacznością słowa.

Ten szum znaków, kanapo, te ciężkie milczenia…

Ten blask to nie dyjament lecz płonąca słoma.

Uciekam od twych ogni w stronę twego cienia,

Bo tyś jest moja twierdza i moja obrona.

Ty – pustko doskonała niczym obojętność! –

Pozwalasz, by w uśpieniu błądziły melodie

I tworzeniem nie niszczysz możliwego piękna

Niedośnionych ogrodów zatrzymanych przed słowem.

Patronuj dalej myślom ukrytym w ciemności.

Ochraniaj, siostro, moje niestworzone światy.

Na tych wyspach gdzie trwamy i karmimy marność

Nic już nie ma znaczenia – prócz ciebie kanapo.

Kanapa jako azyl, pewna ostoja w schulzowskim labiryncie życia, a może jakieś centrum egzystencji w duchu Kartoteki Różewicza? To poczucie bezpieczeństwa, zatrzymania w wirze zdarzeń, miejsce rodzenia się myśli, twórczych inspiracji, autoironicznej refleksji w duchu Staffa, który był „pogodny mądrym smutkiem i wprawny w cierpieniu”. Biorąc pod uwagę całokształt działań, aktywności, zainteresowań Andrzeja Topczyja, to jednak także baza wypadowa, chwila zatrzymania, wypoczynku i zmierzenia tego, co za nim i przed nim. Nie był wszakże kanapowcem, któremu wystarczy codzienna gazeta i telewizyjne okno na świat…

*

Poznaliśmy się wraz z początkiem roku akademickiego 1981/1982 jako studenci pierwszego roku polonistyki Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie, którzy zwycięsko przebrnęli przez egzaminy wstępne. Pierwsze spotkanie to ostatni dzień września, kiedy ulokowaliśmy się w akademiku Laura, a los przydzielił nam sąsiednie pokoje. Ja przyjechałem z Jeżowego (na trasie Nisko–Rzeszów), Józek Stalec z poddębickiej Brzeźnicy, w pokoju obok Andrzej Topczyj z Biecza i Bogusław Czternastek z Radymna (wielki oryginał, który po pierwszym roku się z nami pożegnał – przynajmniej jako kolega ze studiów). W październiku się poznawaliśmy, docieraliśmy, rodziła się przyjaźń (los nie był chyba ślepy). Oczywiście nieco wystraszeni próbowaliśmy się także zasymilować z uczelnią i rolą studentów polonistyki. W akademiku cały czas razem, obok siebie, na uczelni po części osobno, rozdzieleni na „alfabetyczne” grupy – w końcu to: „M”, „S” i „T”. W książce Miłosz listy pisze pod redakcją Jana Wolskiego, która została wydana w 2011 roku przez WiMBP w Rzeszowie, Andrzej Topczyj tak te początki wspomina w dedykowanym w dużej mierze Czesławowi Miłoszowi tekście Sto lat współczesności:

Tak było aż nastał szczęśliwy październik 1981 roku, gdy stałem się studentem rzeszowskiej WSP na kierunku filologia polska. Teraz była już tylko literatura! W pokoiku Domu Studenckiego „Laura”, na X piętrze, wzniesieni ponad Rzeszów, w pogodnym październikowym zmierzchu siedzieliśmy – Rysiek Mścisz, Józek Stalec, Boguś Czternastek, ja (czy ktoś jeszcze?… nie pamiętam) – żartując i rozmawiając o wszystkim, czyli o niczym, gdy nagle uświadomiłem sobie: Tylko literatura! I uczucie absolutnego szczęścia, że wreszcie wolność przynajmniej przez kilka lat. Wolność? Od czego? Od tego świata w dole? Od dwulicowości partyjnego urzędnika, który – słyszałem w czasie oficjalnego spotkania w szkole – gloryfikował polski socjalizm, przeciwstawiając go sanackiej biedzie, a w domu obok świętych obrazów powiesił ozdobny cepeliowski talerz z orłem w koronie? Od kartek żywnościowych? (Cholera! Ilość możliwych do kupienia paczek papierosów była na tych kartkach stanowczo za mała!!!) Od cynizmu władzy? W każdym razie w ten wieczór – szybko zresztą rozeszliśmy się do swoich dwuosobowych pokoi i położyli spać, bo rano na zajęcia – nic nie było tak ważne jak perspektywa zajmowania się literaturą, prowadzącą do pełnego opisu i zrozumienia świata.

Tak, to były piękne czasy, sielskie wręcz, jeśli brać pod uwagę rodzenie się młodzieńczej przyjaźni, idealistyczne zapały związane z polonistycznymi studiami (choć żartowaliśmy też, że z uratowaniem się przed służbą wojskową), początki bratania się z literaturą już tak na poważnie i przeobrażania się z uczniów w studentów. Ale ten rok akademicki okazał się bardzo trudny, hartujący nas nie tylko naukowo. Szybko wszak nastąpiły strajki studenckie i przerwanie normalnego trybu nauki, potem miesiące stanu wojennego i odwołanie pierwszej sesji egzaminacyjnej (a w zasadzie jej przełożenie na koniec roku akademickiego). Andrzej (w późniejszym czasie mianowany przez Staszka Żyrackiego na „Wodza”) był dla nas ostoją, jego silna i wyrazista osobowość, pewna dojrzałość, ale też styl bycia, szczerość i spontaniczność w kontaktach, otwartość i wyjątkowe poczucie humoru nakazywały dobrowolnie poddawać się jego „władzy”. A właściwie urokowi (płeć piękna też nie była przed nim chroniona).

Andrzej bywał rozdarty, rozkojarzony, zapalał się do zbyt wielu projektów i nie zawsze je doprowadzał do końca, realizował, pojawiały się bowiem kolejne urzeczenia, zadania, porywy. Ale czyż to nie cecha ludzi wielkich – w końcu sam Leonardo da Vinci był taki? I ja także w tych okruchach wspomnień będę pewne tropy inicjował, porzucał, nie mając zamiaru ani możliwości kreślenia pełnej biografii Andrzeja Topczyja – na którą niewątpliwie zasługuje.

Skoro wspomnienie studenckich początków jakoś połączyło się z zauroczeniem Miłoszem, pójdźmy tym tropem. We wspomnianej książce Miłosz listy pisze znajdziemy bowiem nie tylko jego tekst, ale także list od Czesława Miłosza do Andrzeja. Kieruje w nim nasz noblista do Andrzeja Topczyja takie słowa:

Szanowny i Drogi Panie, Otrzymałem Pana list z 24 marca b.r. i tomik Wieczorny chłód. Niestety, na liście Pana nie było adresu nadawcy, a opakowań nie przechowuję. Mam nadzieję, że ten list jakoś do Pana dotrze. Z uwagą przeczytałem Pana książkę. Świadczy ona o dużym talencie, a zarazem jest niejednolita, to znaczy są tu wiersze jakby z różnych okresów i pisane pod wpływem różnych patronów. Zwróciłem też uwagę na użytek rymów. […] Ale tomik zapowiada wybitnego poetę dwudziestego pierwszego wieku, który to, co ciągnie go jeszcze do poezji dwudziestego wieku powinien gruntownie przemyśleć. Łączę najlepsze życzenia Czesław Miłosz.

Uznanie Miłosza nie dotyczy oczywiście studenta pierwszego roku polonistyki, który zaledwie dokonuje twórczych prób, ale już ukształtowanego twórcy, który kilkanaście lat po studiach wydał swój debiutancki tomik Wieczorny chłód. Lata studiów i oczytania w literaturze, wymiana myśli i twórczych doświadczeń ze studenckimi kolegami (a przecież tworzyli: Janusz Koryl, Józef Stalec, Stanisław Dłuski, Mariusz Kalandyk, Grzegorz Kociuba, Stach Ożóg, Zbigniew Guzy, Alicja Ungehauer i inni), inspiracja i patronat duchowy ze strony profesora Józefa Nowakowskiego, do którego zawsze się przyznawał, oraz własny twórczy rozwój doprowadziły do tego debiutu i uznania wielkiego poety, na które nie każdy może sobie zasłużyć. A historia tomiku, którego miejsce wydania określone jest jako Chicago-Rzeszów, ma w sobie coś wyjątkowego. To przyjacielski gest wobec Andrzeja ze strony Romana (był naszym młodszym kolegą na polonistyce, którą zresztą przerwał, wyjeżdżając do Chicago) i Anny Harmatów, którzy zza oceanu taki wyjątkowy prezent przysłali Andrzejowi (miejsce druku: „Nowe Życie” w Chicago). Wydany został on w 1998 roku. W recenzji, która ukazała się w numerze 2–3 „Frazy” z 1999 roku, napisałem m.in.

Ponieważ jest to spóźniony debiut poetycki, znalazła się tu spora porcja poezji z różnych lat: 54 wiersze ułożone w 6 cykli (Oktostychy, Głosy, Gladiator, Kalejdoskop, Wieczorny chłód, Śpiew w ogrodzie). Znalazły się wśród nich między innymi wszystkie wiersze znane z „klasycznego” już zbiorowego tomiku Grupy Literackiej „Draga”, wydanego przez Frazę w 1992 roku – Ślepcy pod słońcem. Myślę, że znalazły się w Wieczornym chłodzie najważniejsze wiersze poety, zwłaszcza z ostatnich „bieckich” lat. Znam wprawdzie kilka wierszy z różnych okresów działalności twórczej Andrzeja Topczyja, których w tym tomiku nie ma, a ukazały się w różnych almanachach bądź pismach literackich (Impresja, Fragment, Renesans. Bajka, Gdzieś indziej, Ziemia, O jednoznaczności statystyki, Expressis verbis). Wieczorny chłód jest jednak zbiorkiem dopracowanym i zwartym, w swym artystycznym wyrazie „pełnym” – widocznie „rozminęły się” z koncepcją autora. W pewnym stopniu to być może sprawa opóźnienia debiutu. Jest szansa, że kiedyś i one trafią do czytelnika, choćby jako „Wiersze rozproszone”, rodzaj poetyckiego „pamiętnika” w kolejnym zbiorku. Niektóre z nich ukazały się w pierwszych numerach „Frazy”, Andrzej Topczyj bowiem ma na koncie publikacje (nie tylko poetyckie) w naszym piśmie, a jako jego współpracownik odnotowany jest jeszcze w 14. numerze „Frazy” z 1996 roku. Później zamilkł.

Jest w recenzji oczywiście dość obszerna interpretacja kolejnych wierszy z tomiku, motywów tematycznych, omówienie cech poetyki, wyliczam pewne jego twórcze inspiracje. Posiłkuję się jednak także głosami innych, którzy wypowiedzieli się o poezji Andrzeja Topczyja wcześniej. Szczególnie istotna wydaje mi się opinia naukowego guru Andrzeja z rzeszowskiej WSP, profesora Józefa Nowakowskiego, recenzując wydany w roku 1986 almanach poetycki Czas owocobrania, napisał m.in.

Nowoczesność jego liryki polega na bogactwie wyobraźni, intelektualnym skomplikowaniu i opanowaniu sztuki nowoczesnego wiersza, który wycieniowuje ostrość niezwykłych skojarzeń. Topczyj jednak rezygnuje z czysto osobistego przeżycia emocjonalnego czy moralnego. Tworzy poezję typowo intelektualną, wprowadzającą nas w krąg bogactwa doświadczeń form kulturowych […] możemy nawet mówić o swoistym przerafinowaniu intelektualnym Topczyja, o pewnym chłodzie i dystansie w stosunku do tematu i tworzonych obrazów. W tym sensie jest on poetą-ironistą, przy czym ironia jest rdzeniem jego poetyckiego światopoglądu.

*

Stosując metodę hiperłącza (czy hiperlinku), kiedy wspomniałem o frazowej obecności Andrzeja, odniosę się teraz do tego nieco obszerniej. Andrzej Topczyj rozstawał się z uczelnią nieco opornie, to znaczy przedłużał na różne sposoby swoją obecność i aktywność na uczelni (pewnym przerywnikiem był dla niego pobyt w wojsku, roczna służba „przysługująca” wówczas po ukończeniu studiów). Jednak same studia – ostatecznie jeszcze czteroletnie, mimo planów ich wydłużenia – przedłużył sobie, zaczynając drugi kierunek: filologię rosyjską. Przy tym na uczelni i u studenckich kolegów regularnie bywał, włączał się w różne inicjatywy, także w wydanie pisma literacko-artystycznego „Fraza”, którego pierwszy numer ukazał się w październiku 1991 roku. W tym numerze, w ramach prezentacji „młodej poezji rzeszowskiej” pojawiły się wiersze Andrzeja Topczyja: Wiara. Nadzieja. Miłość, Impresja i Huśtawka. I tu mała dygresja – polonista Dariusz Żak, którego krótkie utwory prozą sąsiadowały z wierszami Andrzeja, zmarł później prawie w tym samym czasie, co on (w grudniu). Ale to nie wszystko, z czym pokazał się chwalony później przez Miłosza poeta. Był też w tym numerze zupełnie inny tekst: Pasja według Antoniego (o malarstwie Antoniego Nikla). W drugim numerze „Frazy” (z maja 1992 roku) pojawiła się Oda na cześć kanapy Andrzeja Topczyja (o czym już była mowa). Od numeru 3–4 (maj–październik 1993 r.) wymieniany jest on jako członek zespołu redakcyjnego, współpracownik „Frazy” i pozostaje nim do numeru czternastego z 1996 roku. Nietypowa prezentacja Andrzeja Topczyja jako twórcy ma miejsce w numerze 5–6 „Frazy” (zima–wiosna 1994). Nie pojawia się (podobnie jak Józek Stalec) w prezentacji Grupy Literackiej „Draga”, ale w „Dokumencie Literackim” jest jego wiersz Expressis verbis z redakcyjnym dopiskiem: „Autorowi najlepsze życzenia i kondolencje z okazji zawarcia związku małżeńskiego składa Grupa Draga”.

W numerze ósmym „Frazy” (z roku 1995) w ramach prezentacji Grupy Literackiej „Draga”, którą tworzyli także: Stanisław Dłuski, Mariusz Kalandyk, Grzegorz Kociuba i Józef Stalec, zaprezentowany został wiersz Andrzeja Topczyja Monolog w Święto Zmarłych, dedykowany profesorowi Nowakowskiemu. Przynależność do tej grupy i kultowe wręcz jej wydawnictwo – tomik Ślepcy pod słońcem w ramach Serii Poetyckiej „Frazy” – to kolejne pole działalności i dokonanie Andrzeja. W tym numerze „Frazy” zresztą ma miejsce dyskusja pokoleniowa Ślepcy pod słońcem?, w której jest on bardzo aktywny. Warto zacytować fragment interesujących przemyśleń Andrzeja Topczyja:

A teraz odpowiedź na pytanie przez co byliśmy formowani? Byliśmy formowani przez telewizję lat 60., przez Kościół lat 70., szkołę lat 70., w jakimś sensie też 80., która przynosi więcej wątpliwości i chaosu niż uporządkowania. Sądzę, że nasza duchowa konstytucja jest dość dziwna. Ukułem sobie nawet na prywatny użytek termin: „zdradzeni przez kulturę” – na określenie naszego pokolenia. Termin, jak każdy, nawet ładnie brzmi, ale gdyby się nad nim zastanowić, co on oznacza? Czy kultura nas zdradziła, czy my ją? Muszę się przyznać, że bardzo dobrze słuchało mi się gierkowskiej propagandy i tych bzdur, że jesteśmy dziesiątą potęgą ekonomiczną świata. Ten typ kultury, który można było śledzić w telewizji, czy oficjalnych publikacjach, czy słyszeć na kazaniach, nawet wzajemnie się uzupełniał. Okazało się, że zadaniem naszego pokolenia jest realizowanie w gruncie rzeczy bardzo szczytnych haseł. Socjalizm udawał dobrego sam przed sobą i nie jest to bynajmniej moje odkrycie. Kiedy wychodziło się spod skrzydeł rodzinnego domu, zaczynało się w miarę samodzielne życie, chociażby jako student, okazało się, że nie możemy do tej rzeczywistości dorosnąć, że świat, który funkcjonował w naszej świadomości przerasta nas, czyli – jak pisał Gombrowicz – nie mogliśmy wewnętrznie naszej kulturze sprostać. To, co naszemu pokoleniu wbito w głowy, pewien system wartości, pewien porządek, w konfrontacji z realnym socjalizmem okazał się całkowicie nieprzydatny. Kultura najpierw doprowadziła do wykształcenia specyficznego typu świadomości (tu przez świadomość rozumiem określony typ oglądu rzeczywistości), a następnie rzeczywistość pokazała swoją gębę. Okazało się, że ta rzeczywistość, jaką serwowała kultura, całkowicie nie przystaje do tej rzeczywistości, z którą zderzamy się na co dzień. I nie było tu już żadnych możliwości dopasowania się do kultury, realizowania tego sposobu życia.

Aktywność Andrzeja Topczyja we „Frazie” stopniowo malała, aczkolwiek utrzymywał kontakty z redakcją pisma, kolegami, którzy ją tworzyli. O tym, że jego twórczość była wyrazista, miała swój styl, poetykę zaświadcza choćby ówczesny redaktor naczelny „Frazy” – Stanisław Dłuski. W numerze osiemnastym z 1997 roku zamieścił swój wiersz Bóg poetów (stylizowany na Andrzeja Topczyja). Nader interesujący powrót Topczyja do aktywności we „Frazie” miał miejsce w numerze 2–3 z 1999 roku – tym samym, w którym ukazała się moja recenzja tomiku Wieczorny chłód. Dziennik galicyjski to obraz jego duchowej, intelektualnej i twórczej osobowości, dzieło odsłania także charakter, poczucie humoru i pewien dystans do siebie – tak charakterystyczny dla Andrzeja. Kilka lat później miało miejsce kolejne twórcze wejście Andrzeja Topczyja, obrazujące skalę jego talentu. Ukazały się wtedy jego wiersze: Liryka opisowa, Brahms według Mahlera i Przemiany (o czym stukają koła pociągu) oraz prozatorskie Miasteczko (gawęda postgalicyjska), będące fragmentem dłuższej całości, której już jednak za pośrednictwem pisma nie poznaliśmy.

W 2009 roku Towarzystwo Kulturalne Biecza i Regionu im. bp. Marcina Kromera wydało drugi tomik Andrzeja Topczyja W stronę ulicy Parkowej, który również zrecenzowałem dla „Frazy”. Tym razem jednak była to niejako recenzja łączona, albowiem omówiłem wraz z tomikiem Andrzeja inny „biecki” zbiorek: Plac Kromera Janusza Pasterskiego. Ukazała się ona we „Frazie” numer 1 z 2010 r., a o tomiku Andrzeja napisałem m.in. tak:

Zauroczenie Bieczem, twórcze oddanie się miastu wcale zresztą nie oznacza pełnej unifikacji w sferze poglądów, skali odczytań czaru, metafizyki owego miejsca. W wierszu Wyświetlenie pisze Topczyj: „I kłócąc się celebrujemy naszą miłość do Biecza, / Zamiast iść najprostszą drogą”. Jak w zbiorze wierszy Pasterskiego, tak i u Topczyja miłość do tego szczególnego miejsca, z którym zespoliło ich życie, nie przeszkadza w otwartości spojrzenia na świat, ciekawości zgłębienia filozofii życia innych ludzi, twórczych podniet, które im towarzyszą. Jak u Pasterskiego możemy odkryć ową nostalgię, harmonię doznań, pewną ich apollińskość, to Topczyj potrafi być bardziej dionizyjski, buntowniczy, cygański i kozacki. Często zresztą dokonuje się to poprzez powroty do młodych, buńczucznych lat w spokojnej scenerii wieku męskiego, kiedy „kolejne piwo szybko pije” (wiersz Dlatego że) czy gdy „wsparty o parapet patrzy wzrokiem smętnym” (W stronę ulicy Parkowej).

Ulica Parkowa wydaje się łączyć z buntem Andrzeja Topczyja przeciw skomercjalizowanemu światu, w którym „Lepiej żyć po cichutku… Szekspira nie czytać” (wiersz Wesoły dekadent). Pobrzmiewają tu jednakże i motywy życia w trasie (Podróż), krakowskie reminiscencje z młodości (List do emigrantki) czy ma miejsce przywołanie zapomnianej nieco znajomości (Dziewczyna o oczach Bazyliszka). Ten bunt dotyczy także owego ustatkowania się, zasiedziałości, którą wszakże – na zasadzie paradoksu (jak przeciwstawienie spokoju i burzy w Portrecie poety) w wielu wierszach poeta gloryfikuje.

Warto dodać, że w roku wydania tomiku Andrzej Topczyj został wyróżniony w Konkursie Poetyckim im. R.M. Rilkego. Nie brakuje więc tych dowodów jego poetyckiej klasy, twórczego potencjału i rozpoznawalności stylu, aczkolwiek objawia się ze swoją poezją nie tak często, zachowuje w tym względzie pewien dystans, można rzec wstrzemięźliwość.

*

We „Frazie” pojawił się Andrzej Topczyj jeszcze tylko raz. W numerze trzecim z 2014 roku ukazał się jego wiersz Muzyka w ogrodzie, podzielony na cztery części odpowiadające porom roku. Nie przesłał nic do numeru jubileuszowego – „Frazy” numer dwa z 2018 roku, który był setnym numerem pisma. Pojawił się jednak, jak już wspomniałem, na jubileuszowej uroczystości i wspaniale zaznaczył tam swoją obecność.

Wspomniane publikacje i przejawy twórczej aktywności Andrzeja Topczyja nie wyczerpują wszakże bogactwa jego działań, pozostaje cała afera jego działalności szkolnej, związanej z Bieczem i regionem. Współpracował między innymi z twórczym nauczycielem, Jackiem Szurkiem – starszym kolegą, polonistą, który go uczył i z którym potem pracował w szkole. Zagospodarował księgozbiór Jacka Szurka w swojej szkole, czynił wiele, by go upamiętnić, pokazać jego dokonania. Jako nauczyciel języka polskiego w Zespole Szkół Ogólnokształcących w Bieczu zaskarbił sobie wielkie uznanie i sympatię uczniów, o czym świadczą także liczne wpisy, komentarze po jego śmierci. Szkoła żegnała go na swojej stronie internetowej, ujmując jego dokonania następująco: „Śp. Andrzej Topczyj zapamiętany zostanie jako znakomity polonista, wielki pasjonat, znawca historii literatury i bibliofil. Był oddanym uczniom człowiekiem o wielkim sercu, wrażliwości i poczuciu humoru. W LO w Bieczu pracował w latach 1987–2020”.

Działał Andrzej Topczyj bardzo aktywnie jako lokalny animator kultury. Był jednym z założycieli Klubu Inteligencji Twórczej, a jej Dyrektor Generalny, Zbigniew Kurasz, żegnał Andrzeja takimi słowami:

Imieniny Andrzeja, 30 listopada 2020 roku. O godz. 10.30 otrzymałem telefoniczną, bardzo smutną wiadomość: Andrzej Topczyj zmarł. Wiadomość smutna, płaczliwa jak ten listopadowy, dżdżysty dzień. Myśli zakotłowały, przed oczyma stanęła cała nasza długoletnia znajomość, spotkania Klubu Inteligencji Twórczej i nie tylko, dyskusje o sztuce, życiu, przemijaniu.

Jestem to winny Andrzejowi i chcę przypomnieć genezę powstania i działalność Klubu Inteligencji Twórczej. Klub ten powstał z inicjatywy mojej i Andrzeja w 1999 roku. Jest to grono przyjaciół, których połączyła atencja do sztuki i potrzeba wymiany słów, obrazów, tonów, a także często myśli. Powstał także po to, aby zainteresować zwykłych zjadaczy hamburgerów dziedzictwem kulturalnym Biecza, Pogórza, Polski i Europy. Spotkania klubowe odbywały się najpierw w piwnicach Domu Zbója Becza, w Muzeum Ziemi Bieckiej, Bibliotece, a od 2003 roku w piwnicach pod ratuszem. Były one połączeniem benefisu artystów i osób zasłużonych dla Biecza, wernisażu prac plastycznych, kabaretu i wieczoru muzycznego. Intencją założycieli było zorganizowanie platformy wymiany doświadczeń artystycznych, umacnianie tożsamości lokalnej i promowanie tysiącletniej spuścizny historycznej Biecza.

Andrzej Topczyj był Dyrektorem Artystycznym Klubu Inteligencji Twórczej. Był pomysłodawcą oryginalnej nazwy naszego Klubu, hymnu klubowego i autorem większości scenariuszy naszych spotkań. Z wdzięcznością myślę o ś.p. Andrzeju – Przyjacielu, Człowieku wielkim swoją skromnością i życzliwością, poecie, bieckim patriocie aż do bólu i animatorze kultury.

Krótkie wspomnienie Przyjaciela kończę cytatem Jego wiersza pt. Wyświetlenie z tomiku W stronę ulicy Parkowej:

Biecz znowu żegnał swojego rycerza,

A z chóru płynęła przejmująca wielogłosowa

Cisza.

*

Nie jestem w stanie odsłonić całokształtu tych jego bieckich dokonań. Wiem na przykład, że fragment jego wiersza Wyświetlenie stał się mottem wystawy malarstwa Ewy Słobodzian, zorganizowanej przez Klub Profesora AGH w Krakowie. Ile jednak tych działań nie jest mi znanych, o ilu zorganizowanych przez niego spotkaniach (jestem pewien, że prowadził je znakomicie, bo to „w stylu” Andrzeja, ale szczegółów nie znam) nie wiem, ilu rzeczy mogę jedynie próbować poszukać w zasobach Internetu, jak wiele – nawet przed tym zdawałoby się wszechwładnym medium – jest ukrytych, tajemnych, zapomnianych?

Człowiekowi związanemu z „Frazą” nie wypada używać frazesów, ale jestem pewien, że wielkość dokonań Andrzeja Topczyja dopiero doczeka się opracowania, odkrycia. Nie mam wątpliwości, że w zasobach pamięci jego bliskich, znajomych z różnych kręgów, ale także w komputerze, wśród stosów „papierów”, rękopisów, które po sobie pozostawił, kryją się liczne dopełnienia tego, co napisałem, twórcze suplementy, dzieła czekające na wydanie i niedokończone. Tak, Andrzej Topczyj w tym sensie wciąż żyje, skrywa tajemnice, sekrety żywego, twórczego umysłu. I ja, który przed Wami te okruchy wspomnień rozsypuję, sam jestem ciekaw tego, czego nie wiem, co wciąż czeka, dopomina się ujawnienia, wydania, odkrycia przed światem.

To nie tak miało być

Andrzejowi Topczyjowi

To nie tak miało być tyle jeszcze chciała

z Tobą wysiedzieć kanapa

książki ustawiały się w kolejce

bieckie ścieżki wciąż wyglądają

Twoich kroków oswojonych oczu

u nikogo ironia nie miała tyle ciepła

najlepiej w życiu wychodziło Ci

łowienie serc przytulanie słów

choć obstawiałeś wypadanie włosów

okadzone papierosowym dymem

podtopione w kawie choroby

chwiały się ale nie myliły kroków

Twoja Kasia do domowego ogniska

wrzuciła kamień węgielny czasem

torowała drogę przez życia chwasty

i wykroty ku światom zaczarowanym

w księgi

uczucia przelewałeś na konta dzieci

częstowałeś rozwijałeś z papierków

mądrość nie zawsze była słodka

a dla starych przyjaciół zawsze

odkrywałeś swą młodość

na wieczność i na przekór

wybacz że dzisiaj te metafory

tak dosłownieją uczucia wolą

zwykłe codzienne ubrania

chcą być przecież na co dzień

nie od święta gościnnie

jeszcze głos Twój tak mocny

zapał jeszcze tak świeży

 

dobiegają nie z tego już świata

Ryszard Mścisz