Kazimierz Brakoniecki

Bretania/Breizh/Paryż 2004

7 XII 2004, Saint-Brieuc

Zakwaterowanie, jak poprzednio, w służbowym studio w kamienicy na ulicy Lammartine’a.

Powrót z pracy w radzie generalnej departamentu Côtes d’Armror. Mam w ręku jeden egzemplarz pięknie wydanej typograficznie antologii Terra nullius z wierszami w moim wyborze kilku poetów Warmii i Mazur w przekładzie Frèdérique Laurent, opublikowanej staraniem wydawnictwa Folle Avoine Yvona Prié z Bédée. To kolejne osiągnięcie z kulturalnej międzynarodowej współpracy międzyregionalnej (warmińsko-bretońskie!) z dziedziny literatury.

W międzyczasie zapaliłem dwie świeczki w bocznym i jedynym zachowanym (barokowym) ołtarzu w gotyckiej katedrze w intencji zmarłych rodziców. Nie miałem na to czasu w rocznicę ich śmierci (ojca pierwsza, matki trzecia) w ich parafialnej katedrze olsztyńskiej. Zdążyłem jedynie przed wyjazdem zapalić świeczkę w mieszkaniu rodziców – pustym teraz i oczekującym na nowych właścicieli. Zamyka się jeden z wielkich cyklów mojego życia: nie ma już przede mną ochrony: czyli żywych rodziców. Teraz ja… Po śmierci mamy jeszcze teraz się nie otrząsnąłem. Śmierć ojca (taty!?, kiedy to wypowiem to słowo z czułością) wydaje się zamknięta. Jego dwutygodniowe umieranie uznałem za godne naśladowania: mężne i milczące. Jak wcześniej mówił cały i zdrowy: dwa razy umierałem (ciężko ranny jako młodziutki partyzant AK, z czego wylizał się, i po pięćdziesiątce – dwie operacje, z których wylizał się równie szczęśliwie, lecz z większym trudem). Nieżywa matka to wyrwanie ze mnie części najbardziej intymnej, nieżywy ojciec – to zamknięcie we mnie rany otrzymanej w walce z nim o niezależność i duchową tożsamość.

W biurze Mission Internationale zmiany. Na początku mojej kariery od sierpnia 1995 roku biuro ds. współpracy międzynarodowej, w tym z naszym województwem olsztyńskim (późniejszym warmińsko-mazurskim) prowadzone było przez Pierricka Hamona (cudownie rozstrojonego i przyjacielsko nastawionego urzędnika) oraz przemiłą i zorganizowaną Ewę Kubasiewicz- Houée, byłą ofiarną działaczkę Solidarności, która pracowała jako bibliotekarka w gdyńskiej szkole morskiej, dostała wysoki wyrok w stanie wojennym, ale udało się jej opuścić kraj dzięki akcji Amnesty International i udać się do Paryża, a stąd do Saint-Brieuc, gdzie wyszła za mąż za aktywistę ruchu Solidarité avec Solidarność i współorganizatora transportu pomocowego do Olsztyna w tamtej epoce.

Te moje pierwsze lata 1995–1999 w charakterze „poety pracującego na niwie” zdecentralizowanej współpracy międzynarodowej – początkowo jeszcze nie w pełni u nas samorządowej – dzięki Ewie Kubasiewicz zaliczyłem wzorowo: kontakty, rozmowy, przecieranie szlaków biurokratycznych (a francuskim podówczas mówiłem jeszcze, mimo bardzo dobrej znajomości biernej, nieskładnie). Zaufano mi i potoczyło się całkiem, a to całkiem nieźle, a ja po pewnym czasie skoncentrowałem się na współpracy kulturalno-oświatowej i stowarzyszeniowej ( a nie ekonomiczno-politycznej). Pamiętam dyplomatyczny uścisk dłoni, rozmowę, spojrzenie przewodniczącego rady generalnej Charlesa Josselina, który pełnił zarazem funkcję senatora, a zaraz potem ministra socjalistycznym rządzie Jospina. To on miał zdecydować, czy się nadaję. Tutaj człowiek instytucja i mąż opatrznościowy ( rząd był lewicowy i departament od lat także). Tak naprawdę to była formalność, ponieważ i tak mianowany zostałem przez właściwego ówcześnie pracodawcę, czyli wojewodę olsztyńskiego, ale obowiązywała zasada grzecznościowa…

W nocy dużo snów, zawsze tutaj dużo śnię. Rok czy dwa lata temu po raz pierwszy, po jakimś szczególnie zapracowanym dniu, śniłem po francusku i mówiłem we śnie tylko w tym języku…

Środa, 23 X

Powrót ze spotkań z animatorami kultury teatralnej w historycznym miasteczku Dinan; po południu na monodramie o ludobójstwie w Rwandzie. Spektakl w ramach corocznych „Paroles d’Hiver”. Mam uczucia mieszane. Szefowi trupy Ericowi Prèmel przekazuję antologię. Praca nad wystawą fotograficzną La visite. Dinan to malownicze miasteczko z zachowanymi murami, starodawnymi domami szachulcowymi (jak z baśni) poniżej dolina rzeki Rance. Mam tutaj swój ulubiony kościół Saint Severin: na kolumnach romańskich egzotyczne zwierzęta, maski, twarze (pokłosie wypraw krzyżowych).

W czwartek dwa spotkania o literaturze polskiej i olsztyńskiej na podstawie antologii w liceach w Lamballe i Saint-Brieuc. Towarzyszą mi tłumaczka wierszy Frèdèrique Laurent, profesor i krytyk literacki Yannick Pelletier, autor między innymi monografii o Maxie Jacobie rodem z Quimper, przyjacielu Picassa, awangardowym poecie i malarzu (jego żydowski dziadek pochodził z Prus Wschodnich). Młodzież albo zdyscyplinowana albo naprawdę zainteresowana. Wychodzimy zadowoleni. Zapisuję uwagi o Bretanii, które usłyszałem, w tym od dyrektora liceum:

  1. Alkoholizm i samobójstwa w Bretanii traktowane są jako fatum, wykonywana jest wielka praca z młodzieżą i starszymi, żeby te negatywne cechy zmienić, zrozumieć (motywy nie są jasne, ponieważ kraina od lat 60. XX wieku świetnie się rozwija: celtyckie geny, zmienna pogoda nadmorska?); uczniowie nadużywają alkoholu w czasie wolnym (jak ich rodzice w rozsianych rolniczych koloniach);
  2. Presja rodziców (z niedawnego awansu) na dzieci, żeby się dobrze uczyć; każde niepowodzenie uważane jest za ciężką porażkę;
  3. Bretania wbrew pozorom pozostaje nadal krainą rolniczą, odwróconą od morza, wiejską; na morzu się ginęło, przymusowo harowało z dala od małej ojczyzny;
  4. Druga wojna tutaj to zupełnie coś innego niż u nas; stacjonowały w Bretanii niepokojone wojska niemieckie, wiele Bretonek miało narzeczonych, swoich Niemców, sporo też poślubionych lub zakochanych kobiet opuściło z okupantami kraj rodzinny;
  5. W prywatnej szkole Diwan uczniowie uczą się bretońskiego, w niektórych liceach zdają maturę (najwięcej w zachodniej części Bretanii); nauka języka ułatwia podobno przyswajanie niemieckiego; uczniowie ci często są dziećmi pokolenia ’68, dawnych lewicujących kontrkulturowców powracających do korzeni.

Wieczorek literacki poświęcony antologii w bibliotece miejskiej w centrum Saint-Brieuc. Dołączył do nas sympatyczny wydawca i poeta Yves Prié. Jednoosobowo prowadzi to wydawnictwo, drukuje na starą modłę typograficzną (za pomocą linotypu), jest poetą i z zawodu poligrafem. Wśród publiczności, większość znam osobiście, członkowie naszego stowarzyszenia. Młodszych wiekiem nie widzę: przyszło 25 osób. Tłumaczenia na wysokim poziomie, wszyscy to przyznają. Atmosfera przyjacielska. Prawie każdy kupuje, my podpisujemy. Książka dostępna będzie w kolportażu w całej prawie Francji.

Piątek

Na targach edukacyjnych, dużo znajomych i zaaferowanych nauczycieli, którzy z młodzieżą odwiedzili Warmię i Mazury, nie tylko zaprzyjaźnione olsztyńskie trzecie LO. Zbieramy i rozważamy oferty oświatowe i na studia, konkursy młodzieżowe, wspólne inicjatywy szkolne. Cały czas smutne myśli przelatują przez głowę, czuję się źle, może tęsknię (?) za domem rodzinnym. Zaczyna dokuczać rwa kulszowa. To niedobrze. Tabuny młodzieży w poszukiwaniu informacji o dalszym kształceniu. Kuśtykając, dotarłem do księgarni, w której pracuje na pół etatu znajomy rysownik Tanguy Dohollau – nie zastałem go, do końca roku wziął urlop. Na swoje pięćdziesiąte drugie urodziny kupiłem Le jeu du monde Kostasa Axelosa (1994, 21 euro), Méditaranée Baltasara Porcela (tłumaczenie z hiszpańskiego) – esej o Morzu Śródziemnym (powinienem taką monografię o Bałtyku i krajach nadbałtyckich przeczytać). W drodze powrotnej ładnymi uliczkami śródmieścia zauważam tabliczkę z nazwiskiem Staniszewski (to dentysta chirurg).

Marie Le Gec przepraszającym tonem pyta mnie, czy to prawda, że dzieci w Polsce rodzą się z zarejestrowanym poziomem alkoholu we krwi. Niezłą mamy tu opinię. Bretania też przecież nie wylewa za kołnierz. Jej zakłopotanie jest urzekające. Stereotypy, to jedno z moich zadań: uświadamiać miejscowym prawdziwą historię i rzeczywistość polską (i Europy Środkowo-Wschodniej; robię to bez kamuflażu).

O godzinie siedemnastej nadchodzi zmierzch. W łóżku przeglądam ustawienia rodzinne Berta Hellingera (trzeba wejść w żałobę a nie uciekać przed nią…); takie ustawienia robię w swojej poezji, która w dużym stopniu była osobistą terapią.

Zaglądam też do Le temps qu’il faut Armanda Robina (1912–1961), wielkiego ekscentryka, poligloty bretońskiego: emocjonalna opowieść o matce, ojcu, synu – Bogu, Jezusie, Maryi i ich bretońskim, bolesnym, materialnym, ubogim świecie. Autentyczne fizyczno-mistyczne uniesienia. Żar. Pragnienie miłości, zmiłowania, dziecięcy lęk o wszystko i wszystkich. Na granicy szaleństwa. Jakie to mi bliskie! „Wszystko jest wolnością, wszystko jest nietrwałe, powiedział Jezus i zniknął w niebiosach”.

Max Jacob: „Kocham tylko ocean!”.

Wolna sobota

Długa podróż autem z fotografikiem i patriotą (właściwie nacjonalistą) bretońskim Rogerem Moizanem. Lubimy ze sobą przebywać w drodze. Dużo wie i lubi opowiadać.

Długotrwałe stereotypy i przesądy międzybretońskie. Bretania dzieliła się na dziewięć historycznych regionów, które się nie lubiły, kłóciły, a ponadto dzieliły się na mniejsze terytoria zwane pays (krainy). Regiony powstały na fundamentach plemion celtyckich tutaj mieszkających oraz tych przybyłych między V a VIII wiekiem naszej ery z Brytanii jako Brytowie (Bretończycy to krewni dzisiejszych Walijczyków). Uporczywe waśnie i wojny domowe uniemożliwiały solidne założenie jednego państwa. Duch klanów i plemion celtyckich przeważał nad ujednoliceniem i wzmocnieniem władzy w średniowieczu. Stałe zagrożenia: wikingowie, Francuzi.

Mieszkańcy zachodniej krainy Léon (północna część departamentu Finistère: finis terrae: koniec ziemi, po bretońsku Penn-ar-Bed: głowa świata) byli najbardziej zdyscyplinowani, odpowiedzialni, pracowici, żarliwie religijni (trójca: pan, ksiądz, wójt/sołtys/chłop); to Prusacy Bretanii. W jednej ręce trzymają różaniec, a w drugiej zaciskają pięść. Typowy lud wiejski, w XIX stuleciu bardzo biedny. Ambicje życiowe konkretnie upostaciowane w księdzu, wojskowym, funkcjonariuszu – wtedy rodzina nie zginie. Południe Finistère to Kornwalia z kultowym miastem Quimper: tradycjonalistyczna, nacjonalistyczna, dużo pochodzi stąd artystów, bajarzy, literatów, działaczy społeczno-narodowych.

Z Trégor (Bro-Dreger, obszar nad kanałem La Manche mniej więcej w północnej części Côtes d’Armor) oraz z okolic Vannes (południowy departament Morbihan) wywodzą się utalentowani artyści, ludowi i profesjonalni, głównie pieśniarze. Od rewolucji francuskiej ustalił się wyraźny podział na rojalistów (biali, katolicy, prawica, nacjonaliści) i republikanów (rewolucjoniści, lewica, socjaliści). Podczas rewolucji wybuchło powstanie w Wandei, które rozlało się i na Bretanię jako powstanie szuanów. Z tej i tamtej strony wiele popełniono bestialstw. Na początku XX wieku odsłonięcie w Tréguier pomnika Ernesta Renana (1823–1892), wybitnego religioznawcy, historyka, myśliciela, autora demitologizującej monografii Chrystusa, doprowadziło do niesłychanego konfliktu światopoglądowego i polaryzacji społeczeństwa (wierni Kościołowi katolicy kontra prorządowi republikanie, zwolennicy laickości państwa). Renana można określić agnostykiem i kulturowym chrześcijaninem, ponieważ w głębi duszy zachował sentymenty kościelno-katolickie (celtyckie) z powodu autentycznej miłości do ziemi rodzinnej oraz tradycji rodzinno-religijnej. Kolejne regiony to terytoria wokół Saint-Brieuc, Saint-Malo, Dol, Rennes, Nantes.

Menez-Bre (302m) – duże wzgórze z rozległą panoramą. Teren wyraźnie sfalowany: wielki, łysy, okrągły, trawiasty pagór omotany wiatrem. Na jego „łbie” pojedyncza, kamienna kapliczka świętego. Hervé’go (patron artystów, egzorcystów – niewidomy święty obdarzony okiem wewnętrznym). Budowla przycupnęła jak ślimak z jednym rogiem, od zachodu przedsionek otwarty – dwie kamienne ławy.

Osada Plonévez – kościółek z resztką grobowców miejscowych rodów szlacheckich. Jeden bardziej okazały z marmurową, białą płytą – w jej centrum herb z koroną i trzy sowy. Na pionowym nagrobku korona i dwa lwy. Ten sam symbol na drugim grobie. Księstwo Normandii w okresie panowania Normanów miało dwa leżące lwy w herbie, ale chyba nie tędy droga. Odczytuję szlacheckie nazwisko: Ici reposent Me Piere Marie Marc de Kersauson du Vijeac epoux (mąż) de Madame Félicité Julie Urvoy de Portramparc décedé le 6 avril 1860 agé (wieku) 73 ans…

Okiennice domów zawarte, większość to teraz drugie siedliska, martwy sezon. Wsie pustoszeją. Widzę staruszkę, nadchodzą dwie nastolatki, zatrzymują się i rozmawiają, widocznie tutejsze. Oto grób wicehrabiny: Vicecomtesse de Rials du Gullot (1855-1924)…?

Roger ma 65 lat, ćwiczy się, hartuje, ma celtycką duszę niezłomnych. Wychodzi zimne słońce. Ja czuję chłód. Ten chłód nie jest mroźny, ale wilgotny, wietrzny i gorzej go znoszę niż prawdziwy (kontynentalny) mróz.

Adwokat des Cognets zmarł w 1922, żona urodziła się w 1852 (ja sto lat później), zmarła w 1925: chyba przywiózł sobie kobietę z bratniej Irlandii.

Teraz Vieux-Marché w stronę Lannion. Niedaleko stąd na rolniczej farmie mieszkała samotnie po śmierci rodziców największa dwudziestowieczna poetka bretońska pisząca w języku przodków, Anjela Duval (1905–1981). Utalentowana poetycko patriotka bretońska z mocnym charakterem. Zaczepiona po drodze staruszka tłumaczy nam jak dostać się do jej kolonii na uboczu; określa ją jako zacną osobę. I dalej: „Pozostała panienką (mademoiselle), jedyną córka papa et maman; na starość nie wychodziła, ale przyjeżdżali do niej z wizytą młodzi ludzie (jak mój przyjaciel i poeta Paol Keineg, który teraz sam ma ponad 60 lat). Boczna, wyasfaltowana dróżka, lokalna linia kolejowa, stary, rozłożysty dąb i oto kamienna chałupa Anjeli Duval – zamknięta. Obchodzimy. Podobno wykupiona na letnie pobyty przez Anglików, jak wiele takich i lepszych domów w całej nadmorskiej Bretanii (i Francji). Dla nich to taniocha i blisko.

To miejsce nazywa się Traoñ-an-Dour (dolina, wąwóz wodny). Chałupka przechodząca w komórkę i obórkę, usytuowana na lekkim stoku, poniżej domowy ogród, zadbane krzewy iglaste (tuje też są), dwie wanny wypełnione deszczówką (jedna cynowa, druga ma wyrzeźbione gadzie nóżki). Jedno żółte jabłko na pomarszczonej jabłonce wisi na wysokości mojej twarzy i patrzy się zmęczonym okiem poetki, na trawie kilka innych. Zbieramy i jemy, aby nabrać magii miejsca i poetyckiej miłości do ziemi. Dziękujemy Ci niezwykła Poetko! Zabieram porzucony w zielonej trawie żeliwny ćwiek. Obok innych skromnych i granitowych domów, raczej zadbanych, stoją auta z angielską rejestracją. Bretania dla Bretończyków!? Dobrze, że Anjela tego nie widzi. A może by się nie zmartwiła? Pomstowała na Francuzów, którzy niszczą tożsamość jej rodzinnej krainy.

Plouaret – miejsce jej pochówku i rodziców: rodzinny grobowiec Duval-Olivier. Tabliczka z napisem po bretońsku i flagą: STOURM ARAN WAR EPO TACHEN. Co to znaczy? Walka o trwanie u siebie (na swojej ziemi)? Na krawędzi prawie niewidocznie: Angela Duval 1905–1981. Mało znana w Polsce karta z dziejów wielkich (kiedyś autonomicznych albo zupełnie niezależnych) regionów historycznych we Francji (Bretania, Baskowie, może i Burgundia), jak i tych późno zdobytych (Korsyka, Flandria, Alzacja).

Kawalkada jeźdźców – starszych osób na koniach zagubiła się i pyta nas o drogę. Jak zwykle bardzo uprzejmie. Sept-Saints – kaplica p.w. Siedmiu Świętych w malutkiej osadzie, w której mieszkają dwie osoby. Staruszka, dawna sklepowa (oberżystka?) oraz czerstwy osobnik, który powrócił na emeryturę w strony rodzinne z Paryża. Budująca legenda o męczennikach z III wiek z Efezu, wspomniana też i w Koranie. Dlatego oprócz chrześcijan przybywają tutaj na odpust muzułmanie. Ponadto w to święto modlą się z nimi, lecz pozostając na zewnątrz, nigdy nie wchodząc do środka, ubrani w białe szaty celtyccy druidzi. Założenie kaplicy oraz kult śpiących i wskrzeszonych braci wiąże się ze wczesnośredniowiecznym handlem zamorskim. Początki kultu podobno przywieźli kupcy przejazdem z Grecji i Bliskiego Wschodu ( niedaleko znajdował się port handlowy w dzisiejszym Lannion). W I połowie III n.e. panował zły cesarz Decjusz, który prześladował chrześcijan w Bizancjum. W Efezie siedmiu braci sprzedało swoje dobra, rozdali biednym, uciekło przed prześladowaniem, chroniąc się w jaskini. Po prawie trzystu latach obudzili się, kiedy w rodzinnym Efezie zapanowała religia chrześcijańska. Uznano to za cud, a bracia zmarli w chwale świętości.

Zapaliłem wysoką i cienką świeczkę w intencji Anjeli, Wiktorii (mojej wiejskiej, mazowieckiej babci analfabetki, która zazdrościła „alfabetom” – jej szkolne lata to końcówka zaboru rosyjskiego, brak szkoły, I wojna światowa).

W skrzydle transeptu na podwyższeniu leży spory głaz, tak zwany dolmen. Kaplica postawiona została na czczonym przez miejscowych Celtów kamieniu. To dlatego i oni tutaj się gromadzą, pozdrawiając magiczne dla nich miejsce. W piwnicy krypta z przodkami częściowo rozkradziona.

W Plouzunet pomnik Mar’chavit Fullup (1837–1909), ludowej pieśniarki (gwerz, sônes) i bajarki zwanej cykadą bretońską. Silnie wpłynęła na Anatole’a Le Braza (1859–1926), popularnego i zasłużonego barda i folklorystę.

Lanmeur (Lanneur po bretońsku lann-klasztor: dużo miasteczek i wsi o podobnym rdzeniu, np. Lannion) – już za granicami Côtes d’Armo. W kościele parafialnym krypta prawdziwie romańska z X wieku; ponoć pochowano w niej Mélara, którego wuj Rivod, po zabiciu swego ojca, króla Miliana (władcy Kornwalii albo Dommonée), okaleczył królewskiego syna (dlatego święty królewicz trzyma odciętą dłoń), a następnie go zamordował. Uznanych i ukoronowanych królów bretońskich było zaledwie dwóch: Erispoe (koronacja w 851 n.e.) i Salomon (857 n.e., morderca swego poprzednika i sam zamordowany z zemsty przez członków rodziny).

Ciemna i ponura krypta, przysadziste kolumny, świecimy sobie latarką, wzory roślinne na głowicach, pochylam się: w głębi statuetka świętego „królewicza” (panteon świętych bretońskich jest ogromny, większość nieznana w Rzymie i nieuznawana). U wejścia do krypty źródełko. Z okien auta widzę Kermitron, starodawne opactwo z kościołem romańsko-gotyckim. Wzbudza respekt. Wejście południowe z tympanonem i licem romańskim, na którym widnieje postać Chrystusa. Zamurowane okna.

Okolica intensywnie uprawiana, śmierdzi potężnie obornikiem – sadzą tu na potęgę karczochy na sprzedaż Anglikom i Paryżanom. Podstawa bogactwa, ale zaczął się kryzys z powodu konkurencji z naszej wschodniej Europy, która weszła do Unii. Chłopi są niezadowoleni z tego, naciskają urzędników i deputowanych, ich presja w rządzącej partii socjalistycznej jest realna i silna, potrafią być gwałtowni w swoich protestach (sam widziałem).

Rybołówstwo to nie była historyczna domena Bretończyków, którzy przybyli na Półwysep Armorykański (Bretoński) jako celtyccy Brytowie z historycznej Brytanii (teraz terytorium Walii i Anglii). Część tych schrystianizowanych od dawna uchodźców uciekając przed nawałą germańskich i pogańskich Anglo-Sasów i Duńczyków, dotarła aż do północnej Hiszpanii (Galicji). Rodowici Bretończycy to chłopi, rolnicy, a nie marynarze z powołania, chociaż z powodu biedy zmuszeni byli do pracy na morzu. Większość z nich nigdy nie nauczyła się pływać. W czasie sztormów ich małe kutry rybackie rozbijały się o przybrzeżne niebezpieczne skaliste wybrzeża albo wypadali pijani i wyczerpani za burtę wielkich żaglowych szkunerów gdzieś tam, na sztormowych łowiskach u progu Kanady czy Grenlandii.

Cypel Pointe de Primel i Le Diben nad brzegiem La Manche, na północ od Morlaix – brązowe skałki, głazy, kamienie, bardzo rzeźbiarskie. Morze-ocean, kamienne wybrzeże. Patrzymy z góry na żywioł. Wiatr od lądu południowy. Robi się zimno, nakładam wełnianą czapkę. Obok nas kilka aut, czarnoskóra Bretonka przejeżdża na rowerze. Dziwne zamglone światło słoneczne. Prawie horyzontalne. Popołudnie. Wrzosowiska, kolcolisty. Czarne wrono-gawrony (?), sroki, kosy, rudziki.

Saint Jean du Doigt i legendy: ostatnia księżniczka bretońska Anna Bretońska, która w wianie królowi francuskiego wniosła Bretanię, miała dotrzeć ze swoim orszakiem w to miejsce i nie dalej, ponieważ wieziony ze czcią palec św. Jana Chrzciciela nie chciał dalej podążać. Inna powiada, że Anna przybyła do relikwii w celu uleczenia oka. Kolejna, że palec św. Jana Chrzciciela dotarł tutaj cudownie z Normandii z pewnym Bretończykiem i kiedy ten w kapliczce modlił się, mając ze sobą tę relikwię, palec „sam schronił się” na ołtarzu, co spowodowało podjęcie decyzji o wybudowaniu kościoła w miejscu małej kaplicy.

Armand Robin słuchał w czasie wojny dla rządu Vichy, a potem dla samego siebie, sowieckich rozgłośni w celu uzyskania informacji innych niż niemieckie; po wojnie czynił to w celach zarobkowych, nadsłuchując wiele zagranicznych stacji i prowadząc z tych nasłuchów specjalne noty. Wiedział, co to jest propaganda, ponieważ krótko był w 1934 roku w ZSRR (jak wielu komunistów lub sympatyków z Francji, np. André Gide czy Henri Barbusse) i powrócił rozczarowany. Jako syn chłopa bolał nad nędzą proletariuszy w Kraju Rad – Raju Krat. Znał 26 języków, w tym polski (tłumaczył Adama Mickiewicza). Przez lata żył w podwójnym świecie: tym z zagranicznych (głównie wschodnich aż po Chiny) nasłuchów oraz własnym, także bardzo wewnętrznym, dziwnym. Wyszukiwał z tej skomplikowanej materii radiowej prawdę o świecie, którą przekazywał m.in. przedstawicielom Watykanu. Był anarchistą, zmarł w niewytłumaczonych okolicznościach na paryskim komisariacie. Wałęsał się dniami i nocami po ulicach, nie miał dokumentów, więc go zatrzymali do wyjaśnienia.

Autor genialnej Czarnej krwi (wydanie polskie dopiero w 1962), Louis Guilloux z Saint-Brieuc, ideowy socjalista (odwiedził z Gidem ZSRR i rozczarował się tak samo) pod koniec życia powrócił do chrześcijaństwa, a raczej do chrześcijańskiej lewicy. Komentarz Rogera Moizana: „Szedł [L.G. – uwaga K.B.] z wnuczką na targ po chleb i winogrona, zachodził do katedry, gdzie początek i koniec, siadali w ławce i zjadali to święte pożywienie, patrząc na witraże…”. Ja też do tej katedry zachodzę, kilka dni po śmierci matki siedziałem samotnie w jej zimnym, gotyckim, kamiennym środku i patrzyłem na witraże – nagle pojawiło się słońce i promyk ożywił czerwony kawałek szyby-lustra-uczucia.

Roger przestał utrzymywać kontakty z dobrym znajomym, kiedy ten w jego obecności wziął z kamienistej plaży (grève) pięknego otoczaka (galet) : ,,W ten sposób za 10 lat nie będzie żadnego kamienia na wybrzeżu”… Nie powiedziałem, że ja kilka takich kamieni w ciągu tych kilku dobrych lat w plecaku zawiozłem na Warmię…

Zaczynam notować wiersze o Armorze (tutejszym Atlantyku i Pomorzu).

Poranek w niedzielę, 12 XII

52 lata i kolejna rocznica urodzin obchodzona tutaj w Bretanii, a nie w domu w Olsztynie. Przed południem wyjeżdżamy do Morlaix we wczorajsze okolice. Niebo uwalnia się z chmur, jest prawie wiosennie. Roger opowiada o sobie, o zmarłej żonie, swojej operacji, przyjęciu zasad ezoterycznego chrześcijaństwa celtyckiego.

Powtórnie w Lanmeur-Kermitron. Duża kaplica wielkości kościoła – to Notre Dame de Kernitron, imponujący przedsionek romański z XII stulecia. Tympanon z Chrystusem w mandorli starty przez erozję i przemijanie. W środku olśnienie: romańskie pilastry, rzeźby, reliefy. Na ścianach polichromia. Twarze i liście winogron – motywy dekoracyjne rzeźbione na wysokości kapiteli. Krzywe, poruszone kamienne łuki. Trzy z początku XIX wieku wesoło wyglądające konfesjonały: niebieskie, zielone o dziwnych kształtach. Odsuwam zasłonę: zwykłe krzesło z wyplatanym, słomianym siedzeniem. Słońce silnie i ukośnie wpada przez okna transeptu na posadzkę i ścianę – mówi nam Demat czy Bonjour? Stawiamy i zapalamy dwie świeczki, moja zaczyna słabnąć, Roger chce pomóc, nie pozwalam, ale ruch dłoni pomaga i tak – płomyk odzyskuje siłę. W imię umarłych tutaj w Armoryce i tam, na mojej ziemi rodzinnej: Mazowsze (rodzice) i Warmia (ja i moje pokolenie Jałty–Poczdamu). Bretania staje się moją drugą małą ojczyzną. KenavoAu revoir!

Locquirec na granicy między Finistère a Côtes d’Armor – miasteczko nad La Manche. Kościół niewielki, zawiera obiekty religijnej sztuki regionalnej typu barokowego. Ołtarz Notre Dame du Bon Secours. Na drewnianych stropach transeptu oraz prezbiterium polichromia z początku XVIII wieku. Głównie główki aniołków: CLERAIN FECIT 1712 („wykonał to Cleran”). Posadzka częściowo ze starych płytek. Bretania słynna jest z kalwarii: z przedstawienia na dziedzińcu świątyni Męki Pańskiej (na dziedzińcu chowano też zmarłych parafian). Niekiedy to cała prezentacja drogi krzyżowej z posągami i miejscem (kazalnicą) dla proboszcza na kazanie na wolnym (co tu często znaczy: deszczowym) powietrzu. Całość tego kościelnego kręgu ze świątynią (kaplicą), kalwarią, bramą, kostnicą nazywa się enclos paroissal. Najbogatsze przedstawienie liczące kilka dziesiątek, a nawet ponad setkę, posągów z Ewangelii znajdują się właśnie w wioskach i miasteczkach departamentu Finistère, na południe od Morlaix. Taka kamienna biblia pauperum, Budowano je najczęściej w okresie bretońskiej prosperity między XV a XVIII w., kiedy kwitła produkcja płótna (żaglowego) i rozwijał się międzynarodowy handel. Bretania gospodarczo podupadła po rewolucji w 1789 roku i w tej biedzie trwała właściwie, z niewielkimi zmianami powojennymi, do lat 50. i 60. XX wieku. Widziałem filmik, na którym pokazano jak Bretonki dla niewielkich zapewne pieniędzy dają sobie ścinać piękne czarne włosy, które handlarze zawozili do Paryża na damskie, naturalne peruki. Wieśniaczki w czarnych strojach i bielutkich czepcach na głowach. Wieśniaczki albo robotnice w zakładach rybnych (układały niezbyt czystymi rękami złowione przez rodaków krewetki w konserwach).

Jedziemy wybrzeżem na wschód. Wysiadamy, spacerujemy plażą. Widzimy powolny powrót, przypływ morza. Atlantyckie pływy morskie są ogromne i zadziwiające. Klify, kolcolisty, janowce (?), żółte kwiatki, małe zielonkawe ptaszki. La Pointe Corbeau. Plestin-les-Grèves. Le Yaudet – onegdaj zwiedzane w towarzystwie Tanguy Dohollau – nad estuarium rzeki Léguer. Starodawny port, osada celtycka, rzymska, a teraz kilka zaledwie granitowych domów. Najważniejsza jest kapliczka zbudowana w połowie XIX wieku na średniowiecznych fundamentach, której wnętrze chroni bardzo rzadko przedstawianą scenę: Matka Boska z Jezusem u piersi (Vierge Couchée allaitant l’Enfant Jésus). Obok kobiecej postaci leżącej nad stołem ofiarnym tkwi zadowolony i poważny Bóg Ojciec, Boski Kochanek Maryi. Nie wykluczone, że w tym miejscu znajdowało się święte miejsce celtyckiej dziewicy-bogini – po zajęciu Armoryki Rzymianie postawili świątynkę ku czci bogini płodności Kybele (tak ją właśnie przedstawiano). Wyeksponowany przylądek wiatrów, widoków, wirujących fal morskich w estuarium oraz nakładania się kultur i wierzeń. Kefan Itron Maria ar Goz-Yeaudet. Zapalam świeczkę za jedno euro ku pamięci moich zmarłych kobiet – mamy i babć.

Tubylcy w kaloszach chodzą po brunatnych skałkach i głazach, zbierając małże, mięczaki i inne skorupiaki. Ja również lubię jeść owoce morza, a szczególnie świeże ostrygi. W lipcu i sierpniu kąpałem się w zimnym Atlantyku, chociaż bywały lata ciepłe, jak to w 2003 roku – jednak z powodu przemiennych zimno-ciepłych prądów, które znienacka zaskakują pływaka, ucierpiał mój kręgosłup. W kałuży po odpływie, a jest ich niemało w skalistych zagłębieniach, uchował się mały krab i bokiem sunie – dotykam go, wstrzymuje ruch. Wilgotny, zimnawy piasek. Jest ciepło, jakby wiosennie, przyjemnie, boczne światło dzienne.

Teraz do miasteczka Paimpol. Kiedyś wielkie znaczenie rybackie miał ten lokalny port; obecnie głównie rekreacyjne. Płynie się stąd na słynną wyspę Bréhat. Dostrzegam kilka kutrów rybackich. Bulwar, knajpki, turyści. Latem musi być tu tłok. Niedaleko stąd Roger ma swój domek na stoku klifu, który od lat remontuje (raz mnie tam zaprosił); podziwiamy zatokę i wracamy do Saint-Brieuc. Dochodzi godzina osiemnasta.

Poniedziałek

W nocy sny pełne tęsknoty, pożądania. Poranek mam dla siebie, więc dłużej się gimnastykuję w sąsiednim pokoju. Tutaj na zachodzie później wstaje jasny dzień. Na ulicy, jak zwykle, pusto. Nikt nie chodzi, czasami pojawi się starsza kobieta z pieskiem (uważać na kupy!), czasami przejedzie auto, to wszystko. To ulica mieszczańskich, stylowych i drogich kamienic początku XX stulecia. Raczej rezydencjonalna. Boulvard Lamartine. Czterech robotników naprawia łupkowy, szary dach. Z kominów dymki. Są więc i mieszkańcy. Dużo okien pozamykanych drewnianymi okiennicami. Niedaleko stąd w mniejszym, ale też granitowym, domku z ogródkiem mieszkał najsłynniejszy pisarz i humanistyczny socjalista Louix Guilloux. Zainstalowano w nim małą rezydencję literacką. Blisko jest cmentarz, na którym spoczywa, niedaleko kilku żołnierskich grobów z I wojny światowej. Wśród pochowanych jest i ojciec Alberta Camusa, zmarły od ran w tutejszym szpitalu.. Opowiada o tym niedokończona powieść autobiograficzna Camusa Pierwszy człowiek. Zresztą wybitna (wolę ją od Upadku). W ten sposób to prowincjonalne bretońskie Saint-Brieuc połączone zostało z wielką literaturą i jej postaciami: Camusa (przez ojca na cmentarzu, którego zresztą nie zapamiętał); Louisa Guilloux (zaprzyjaźnili się). Pojawił się i ten trzeci, który ich połączył na niwie literackiej i ideowej; pisarz i myśliciel Jean Grenier (1989–1971, uczył się w tym samym liceum, co Louis Guilloux, po studiach został profesorem filozofii młodego Camusa w liceum w Algierze). W tym samym liceum wcześniej nauki pobierał słynny Alfred Jarry, ten od Ubu króla.

Przygotowuję sobie śniadanie – jest kuchenka elektryczna i lodówka. Kilka ważnych spotkań przede mną – między innymi przygotowuję wyjazd grupy szantowej z Olsztyna do Paimpol, wystawę fotograficzną o znanych Bretończykach (wybór zdjęć itp.)… Wracam z pracy po osiemnastej w wilgotnej i zimnej mgle. Taką ponurą pogodę trudno mi tu znieść – mglistą, wilgotną, wietrzną, wcale nie aż tak zimną, ale przeszywającą mokrym chłodem. A domy tradycyjnie są z zimnego kamienia. Jak to ogrzać?

Mgła tak gęsta

że widać fizyczny czas

jak wzbija się zimnym morzem

nad portem i ulicami.

Wieczorem lektura Kostasa Axelosa Le jeu du monde. Tworzy pojęcie CELA – TO. Czyżby Czesław Miłosz znał ten koncept filozoficzny? To 440 stron refleksji o świecie, o bycie: Najczęściej TO pozostaje nieokreślone, nieostre. Nie ma ani obecności, ani nieobecności. Jest tylko ich wymienna gra, w której pełnią funkcję znaków. Trzeba nam zbudować typologię „nie-miejsca” (non-lieu). To samo wcale nie jest tożsame z samym sobą. I to dla mnie ważne: „Jeśli człowiek stwarza swoich bogów, to bogowie też stwarzają w ten sposób człowieka”. Albo i to: „Cały świat jest wielkim pytaniem. Świat ten nie należy do nikogo”.

Zapisuję wiersze o Atlantyku. Może będzie cykl wierszy?

W nocy sny zmieszane z pisaniem wierszy, wodami życia i śmierci. Druga w nocy. Mgła w ataku.

Wtorek

Rano – zawiesistej mgły dalsze oblężenie miasta. Ostatnie i podsumowujące pobyt przyjacielskie w tonie i rzeczowe w konkretach zebranie ze stowarzyszeniem Côtes d’Armor-Warmia i Mazury, które obecnie reprezentuje Marie-Jo Huguenin (emerytowana nauczycielka). Wcześniej prezesował Albert Trevien, a pierwszym przewodniczącym, na przełomie lat 80. i 90., kiedy oficjalna współpraca dopiero się zaczynała, był Dominik Le Bailly (przedsiębiorca). Musiałem stworzyć podobne stowarzyszenie na bazie wcześniejszego, które zmarło śmiercią naturalną po osiągnięciu pierwszych, jakże ważnych celów (otwarcie za francuskie pieniądze Centrum Francusko-Polskiego Côtes d’Armor-Olsztyn w 1993 roku – taka była pierwsza nazwa naszej instytucji). We Francji pracuje wiele różnorodnych społecznych stowarzyszeń, łatwo je założyć, ale też prawdą jest, że wspierane są dotacjami z budżetu (np. samorządowego). Bretońskie stowarzyszenie wspiera dotacjami rada generalna departamentu, realizują razem wspólne projekty społeczno-oficjalne, natomiast partnerskie olsztyńskie stowarzyszenie pełni przy „moim” Centrum Polsko-Francuskim w zasadzie funkcje i role społeczno-międzyludzkie.

Wracając, spotkałem Rogera, zaczął mi po drodze o powiadać anegdotę o dziennikarzu, który – jak wielu innych intelektualistów lub studentów lat 60. i 70. we Francji, wtenczas poddanej buntowi młodego pokolenia, który poważnie zmienił scenę obyczajowo-polityczną kraju – był goszystą, trockistą, maoistą, zwolennikiem Pol Pota, a od lat 90. jest umiarkowanym w poglądach centrystą i burżujem. W tamtych latach zadawał sobie trud „wyszukiwania” szpiclów i prześladowców sprawy rewolucyjnej, chodząc po ulicach, rozglądając się pilnie, czyli inaczej mówiąc „ideologicznie węszył”, żeby potem w knajpach rozpowiadać co lewackimi oczami zauważył. „Typowe dla goszystów w liberalnej demokracji” – zakończył Roger. Przyjaźń została zerwana kłótnią o lokalnego pisarza, który właśnie zmarł, kiedy ujawniono jego postępki z czasów II wojny światowej – wówczas zbliżył się do faszyzujących nacjonalistów bretońskich. Roger uważa, że nikt od niego nie zna lepiej historii Bretanii, że wystrzega się od nacjonalizmu, jest po prostu przekonanym patriotą, potrafi wybaczać: Trzeba umieć krytykować, zostawiać miejsce na pojednanie, tym bardziej że historia Bretanii była taka skomplikowana…

Z tego wszystkiego po drodze w antykwariacie kupiłem Grammaire bretonne (szóste wydanie z 1970) Roparza Hamona, tego najsłynniejszego i mającego największe zasługi w odbudowywaniu języka bretońskiego i kultury bretońskiej w XX stuleciu nacjonalistę bretońskiego i kolaboranta (zmarł po wojnie na emigracji w Irlandii).

Po południu ostatnie zajęcie i moje ulubione – wybór i zakup książek i płyt do biblioteki Centrum Polsko-Francuskiego, dzięki funduszowi przyznanemu na wniosek Bernarda Plouzenneca, dyrektora biblioteki departamentalnej, której statutowa praca nie polega na prowadzeniu własnej wypożyczalni i czytelni, ale na obsługiwaniu sieci bibliotek gminnych: kupuje i dostarcza książki, płyty, filmy, organizuje ekspozycje, a nawet wydarzenia kulturalno-oświatowe.

Jest godzina osiemnasta i zapada zmierzch. Pojawia się rogalik księżyca. Ludzie wyszli na świąteczne zakupy. Na kolację jadę do Ewy Kubasiewicz i jej męża Yvesa Houé do Binic nad zatoką. Ewa wspomina swoja działalność w Solidarności, głównie przy boku Andrzeja Gwiazdy. Opowiada o Solidarności Walczącej Kornela Morawieckiego. O uwięzieniu swoim i syna. Jest na emeryturze, ale intensywnie działa w naszym stowarzyszeniu, w Amnesty International, nie cierpi Lecha Wałęsy. Trochę się migam z ocenami. Jest pełna godnej podziwu i dobroczynnej energii. Dużo mi pomogła na początku mojej pracy.

Środa, 15 XII

Wyjeżdżam TGV (większą prędkość ten pociąg osiąga dopiero od stacji Rennes) do Paryża. Mgła. Wagony pełne. Młodzi i starzy. Podobno wiele osób wsiada w Rennes i codziennie dojeżdża do pracy w stolicy (te około 300 kilometrów pociąg pokonuje w dwie godziny jazdy). Opłaca się kupować tańsze bilety z dużym wyprzedzeniem.

16 XII

Wczoraj wieczorem dojechałem do Robinson-Plessis do Zbyszka Żebrackiego i Lotus Goyon (wysiadłem na Gare de Montparnasse, gdzie od dziesięcioleci wysiadają Bretończycy w poszukiwaniu zatrudnienia; przesiadłem się na metro, a następnie na RER B: mam to opanowane). Dzisiaj osiem godzin w aucie ze Zbyszkiem na trasie Robinson-Montmorency-St Denis-Paris-Robinson. Straszny ruch samochodowy. Po drodze wypadek: zabita motocyklistka.

Cmentarz polski w Montmorency – w kolegiacie znaki polskie, pomniki nagrobne Niemcewicza, Kniaziewicza, obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, witraż… Szukamy długo w deszczu „swoich” grobów, po drodze mijamy mogiły gen. Kazimierza Sosnkowskiego, historyka Pobóg-Malinowskiego, rzeźbiarza Bolesława Biegasa, Aleksandra Wata… W końcu znajdujemy:

Bronislaw

Ginet-Pilsudzki

21 X 1868–12 V 1918

Bronisław Piłsudzki, brat Józefa, marszałka, twórcy niepodległości, rzucił się do Sekwany, Sybirak i naukowiec plemienia Ajnów – szalenie bogata i tragiczna postać wielce mnie interesująca. Ciemny, stary kamień grobowy.

Po latach ponownie w ciemnej katedrze Saint-Denis. Warto było. Chociaż zimno w środku (rwa kulszowa odezwała się natychmiast). W transepcie mauzoleum dwa rzeźbione grobowce królewskie Henryka II i Katarzyny Medycejskiej; drugi – w pozycji konania. Ich wielkie nagie stopy, które połaskotaliśmy. Biały i czerwony marmur. Z tyłu piękny grobowiec z białego marmuru króla Ludwika XII i Anny Bretonki, która w wianie wniosła Francji Bretanię. Też konających. Postacie wyolbrzymione. Na „dachu” marmurowego sklepienia grobowca ich sylwetki klęczą w modlitwie. Króla twarz nieco zmartwiona i zwyczajna. Reliefy z kampanii włoskiej. Sztuka porażająca swoim czystym mistrzostwem. W katedrze na Wawelu znajdują się grobowce królewskie, w tym genialny sarkofag Kazimierza Jagiellończyka autorstwa Wita Stwosza. Ciekawy kontrast – bazylika-mauzoleum białego królestwa Francji, a na zewnątrz sami czarnoskórzy mieszkańcy.

Powrót, francuskie dȋner po godzinie dwudziestej z dużą ilością wina, rozmowy w kuchni o Francji i Polsce, kapitalizmie i socjalizmie. Lotus jest lewicowa w stylu bardzo francuskim, taka zmysłowa i ceniąca dobre życie goszystka. Zbyszek, świetny artysta grafik, emigrant z PRL-też lewituje i lewicuje, bo inaczej by w dyskusjach z inteligentną i błyskotliwą a mu pyskującą Lotus przegrał. Zresztą Francji zawdzięcza rozum i zdrowie, bo w Polsce chlałby wódę z nieszczęśliwymi artystami, a tutaj smakuje sobie spokojnie wino, już nawet nie z artystami, ale po prostu do obiadu.

Grobowce Franciszka I oraz małżonki Claude de France, córki Ludwika XII i Anny. Anne de Bretagne jako pierwsza kobieta koronowana została w bazylice w 1492 roku. Właściwie to jej córka Claude „wcieliła” Bretanię do królestwa francuskiego. Katarzyna Medycejska do Francji wniosła smak i zbytek starych, wielkich Włoch – to opinia Lotus. To kraj bogatej kultury życia codziennego i świątecznego. Sam Franciszek I to król wojownik, zwycięzca w Italii, ale i władca renesansowy o wielkim rozmachu cywilizacyjnym. Kuchnia włoska jest lepsza i bardziej urozmaicona od francuskiej, w sumie kuchnia śródziemnomorska jest idealna – Lotus wie, co mówi. Królowa Bona Sforza również wzbogaciła polską kuchnię i kulturę warzywami i przysmakami italskimi. Genialna epoka renesansu XVI stulecia – epoka prawdziwej wielkości I Rzeczpospolitej (szybko zaprzepaszczonej). Gaszę światło. Jestem lekko pijany. Zmoczone znicze na Montmorency. Na polskich grobach wygnańców.

Piątek

Dochodzi północ, relacjonuję dwie wystawy w Grand Palais. Turner, Whistler, Monet – genialne akwarele Turnera z wypraw do Francji i Włoch, niektóre prawie abstrakcyjne z magicznym słońcem, wodą, barwną kurzawą. Whistler „muzyczny” (przypomniały mi się „symfonie plastyczne” litewsko-polskiego Čiurlionisa). Moneta seria obrazów angielskich z wedutami parlamentu, Tamizy istne cudo! Cézanne, nowoczesny klasyk, to jednak mistrz odbudowy przestrzennego znaku malarskiego. Monde flottant – grafika japońska z XVIII stulecia i malarstwo na jedwabiu: sceny frywolne, erotyczne, dworskie, zajęcia i rola kobiet, gejsze – smakowanie egzotyki.

Ulewa, wichura nad Paryżem, porywy wiatru do stu kilometrów na godzinę. W telewizji podają o ofiarach śmiertelnych. My jakoś tu i tam ze Zbyszkiem sobie pojeździliśmy niebieskim samochodzikiem i na dȋner (obiadokolację) dotarliśmy. Rozmawiamy o stosunkach damsko-męskich w Polsce i we Francji. Wolność obyczajowa i tym podobne a rola Kościoła katolickiego w Polsce – Lotus jest wstrząśnięta jego autorytaryzmem.. Tajemnicą poliszynela jest jednak dużo przemocy we francuskich rodzinach – i to wcale nie tylko z marginesu albo z muzułmańskich przedmieść…

Sobota, piękna pogoda, spacerkiem po Dzielnicy Łacińskiej, głównie po księgarniach, przysiadając tu i ówdzie, bo rwa kulszowa dzisiaj ostro daje. Randka literacka z Fryderyką Laurent, której przedstawiam propozycje wierszy moich i znajomych z Warmii i Mazur do przetłumaczenia. Jestem jej wdzięczny za takie autentyczne zainteresowanie naszą Atlantydą Północy. Późnym popołudniem wraca deszcz i ja powracam także. Kolejka B na stacji Saint-Michel.

Kolacja, rozmowy przy telewizorze, wino i w nocy dużo snów o zagrożeniu – goniące lisy, polujące wilki, zbliżają się do mnie leżącego na ziemi (pyski otwarte, oczy gorejące), nadjeżdża w pędzie ciężarówka, hamuje, wypada z niej facet, rzuca się na ziemię, pojawiają się moi dwaj synowie, mężczyzna ma broń i wymierza w stronę sfory? Pojawia się młoda kobieta, wyciąga rękę, chwyta moją, spływa z niej spokój, czułość, bezpieczeństwo. Podteksty erotyczno-chtoniczne, gra pierwiastków męsko-żeńskich…

Niedziela, 19 XII

Poranek w deszczu, jedziemy w południe prawie opustoszałymi ulicami do kina Grand Pavois w 15. dzielnicy na nagrodzony w Cannes film Chihwaseon (2002) południowokoreańskiego reżysera Im Kwon-taeka o XIX-wiecznym malarzu. Dzieło wybitne, końcowa scena do zapamiętania – zmęczony życiem, chory na zapalenie płuc genialny i nieprzystosowany malarz wchodzi do płonącego pieca, w którym wypalają się wazy z jego ostatnimi malunkami.

Potem do Luwru na wystawę, żeby podziwiać gobeliny arrasy, np. dziesięć arrasów wykonanych w Brukseli w latach 1531–1533: tapisseries, np. cudowny Le mois de décembre – polowanie na dzika w lesie, gęsty, zielony bluszcz na drzewie, a na nim (na buku?) siedzi duża wrona, powyżej wiewiórka i inne ptaszki… Pan Maksymilian w czerwonym kubraku i berecie zamienia się w potężnego dzika, którego obskakują myśliwskie psy; powyżej inne sceny z polowania, przyjemna przyroda… Inne gobeliny z Flandrii – Brugia, Bruksela z XV i XVI wieku. Ile tego oni tutaj mają, u nas kilka sprowadzonych i zachowanych sztuk z XVI stulecia to i arcydzieło, i rarytas…W księgarni muzeum dużo przeglądania i podziwiania. Spacer po bulwarze Saint-Michel. Księżyc. Chłodniej. Bukiniści nad Sekwaną zamykają stragany. Nie ma tłoku, ale wyróżniają się Paryżanie od turystów (Azjatów i Amerykanów). Kuleję. Rozmowa przy stole o filmie, o tej ostatniej scenie w piecu odlewniczym. Spełnienie-poświecenie, ale i coś potwornego, dzikiego, pierwotnego. Zycie i sztuka splecione ogniem. I krajobrazy. To taki południowokoreański Rublow. Towarzyszy nam wnuczka Lotus urody kreolskiej.

Poniedziałek, 20 XII

O godz. 10.15 na lotnisku Paris-Roissy. Słońce i przymrozek. Słońce z tylu samolotu rzucało ognista obręcz na chmury, a na niej pojawiał i znikał ceń samolotu. Niezwykłe wrażenie. Powrót wieczornym pociągiem do Olsztyna.