FRAZA NR 99 / 2018 – KRONIKA

Dwa spotkania w Lublinie

18 i 19 listopada 2017 roku i niedługo później – 14 grudnia – autorzy i redaktorzy „Frazy” gościli na zaproszenie redakcji pisma „Akcent” w Lublinie. Okazją do pierwszego spotkania był przyjazd do Polski i do Rzeszowa na konferencję o Bogdanie Czaykowskim, zorganizowaną z okazji 85. rocznicy jego urodzin i 10 śmierci, dwóch jego przyjaciół – pisarzy z Vancouver – Andrzeja Buszy i Romana Sabo. Wszyscy trzej, będąc autorami „Frazy”, gościli także niejednokrotnie na łamach „Akcentu” – toteż naturalnym wydawało się ich zaproszenie do Lublina na autorskie spotkanie, które nazwaliśmy od tytułów ich, wydanych przez Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza” we współpracy z Polskim Funduszem Wydawniczym w Kanadzie, tomów Atol i podwórko.

Zdjęcia ze spotkania w Lublinie, fot. Jarosław Wach.
Zdjęcia ze spotkania w Lublinie, fot. Jarosław Wach.

Atol i podwórko oraz urodziny Pana Andrzeja

Redakcja „Akcentu” wymyśliła znakomite miejsce na spotkanie – usytuowane w kamieniczce przy starym rynku Muzeum Literackie im. Józefa Czechowicza. Obaj poeci byli tym faktem wyraźnie poruszeni, zaś Andrzej Busza przypomniał sobie, jak na początku lat 70. XX wieku wspólnie z Bogdanem Czaykowskim czytali, wybierali, a potem tłumaczyli wiersze Czechowicza do poświęconego w całości nowoczesnej polskiej poezji numeru anglojęzycznego pisma „Modern Poetry in Translation”, którego założycielami byli Ted Hughes oraz Daniel Weissbort.

Po powitaniu przez wicedyrektorkę Muzeum spotkanie otworzył zastępca redaktora naczelnego „Akcentu” Waldemar Michalski, który ze swadą i nieskrywaną sympatią przedstawił jego uczestników – pisarzy z Vancouver oraz reprezentujących redakcję „Frazy” Magdalenę Rabizo-Birek i Jana Wolskiego. Swą obecnością zaszczyciło nas wielu znakomitych gości ze środowiska artystycznego i naukowego Lublina. Dla Andrzeja Niewiadomskiego była to na przykład okazja do osobistego poznania Andrzeja Buszy, z którym na początku lat 90. XX wieku przeprowadził dla „Kresów” ważny korespondencyjny wywiad zatytułowany Wyznania płaza, przedrukowany w zredagowanej przez niego, znanej każdemu badaczowi literatury emigracyjnej niewielkiej książeczce rozmów z pisarzami emigracyjnymi Londyn – Toronto – Vancouver (Lublin 1993).

Bohdan Zadura, który Andrzeja Buszę poznał w Vancouver, gdzie na początku XXI wieku gościła redakcja „Akcentu”, mógł wysłuchać w jego autorskim wykonaniu świetnego przekładu swego słynnego wiersza Trumny z Ikei. Tak translacją, jak i jej aktorskim wykonaniem był wyraźnie ukontentowany. Andrzej Busza zwrócił przy okazji uwagę na pokrewieństwo konceptu utworu Zadury z jego własnym wierszem Niedziela w supermarkecie, który z kolei z angielskiego oryginału na polski przetłumaczył Roman Sabo.

W tym miejscu trzeba przypomnieć, że Andrzej Busza w latach 80. minionego stulecia przeszedł na twórczość w języku angielskim, choć – co stanowi jego fenomen – stara się przede wszystkim o to, by jego utwory były dostępne i czytane przez odbiorców polskojęzycznych. Urodzony w 1938 roku w Krakowie w rodzinie o tradycjach lekarskich i literackich – jego dziadek Apolinary Tarnawski założył i kierował słynnym uzdrowiskiem w Kosowie na Pokuciu; wuj Wit Tarnawski był lekarzem, ale też pisarzem, tłumaczem oraz znawcą twórczości Josepha Conrada, znaczną część wojennego dzieciństwa spędził w Ziemi Świętej, skąd po wybuchu wojny Żydów o niepodległość w 1948 r. jego rodzina przeniosła się do Anglii. Tam kształcił się w angielskich szkołach.

Barwnie opowiadał na spotkaniu o trudnościach w adaptacji, wyobcowaniu, samotności, problemach z językiem, ale też odkryciu w sobie w Anglii wrażliwości na poezję oraz literackiego talentu. Na Uniwersytecie Londyńskim studiował anglistykę, wybierając jako temat pracy magisterskiej (wydanej później drukiem) polskie zaplecze literackie Josepha Conrada. Wspominał w Lublinie opory i niezrozumienie angielskiej komisji, mającej zaakceptować tematykę jego pracy. Notabene kilka dni wcześniej wygłosił na Uniwersytecie Rzeszowskim przyjęty z zainteresowaniem przez słuchaczy wykład o polskich duchach i upiorach Josepha Conrada-Korzeniowskiego. Wydana drukiem praca magisterska stała się początkiem jego dalszej drogi naukowej. Po przeprowadzce do Vancouver w roku 1965 objął posadę wykładowcy na anglistyce Uniwersytetu Brytyjskiej Kolumbii. Swe prace naukowe poświęcił przede wszystkim Conradowi, stając się jednym z wybitnych znawców jego twórczości (aktualnie trwają prace redakcyjne nad zbiorem jego conradologicznych pism, z których kilka ukazało się także w przekładzie na język polski).

Zdjęcia ze spotkania w Lublinie, fot. Jarosław Wach.
Zdjęcia ze spotkania w Lublinie, fot. Jarosław Wach.

Andrzej Busza jest prawdziwym obywatelem świata – „ziemcem” – jak metaforycznie nazwał swoją kondycję Czaykowski lub „Kosmopolakiem”, jak z kolei nazwał siebie Jacek Kaczmarski. Objaśniając w Lublinie specyfikę swego poetyckiego imaginarium, w którym wiele miejsca zajmują motywy biblijne i problematyka Bliskiego Wschodu, Busza wyjaśniał, że jego krajem dzieciństwa była Palestyna, a rodzinnym miastem Jerozolima. Czy z racji genów, czy może wychowania w wielojęzycznym środowisku, ma niezwykły lingwistyczny dar. Posługuje się kilkoma językami i ciekawy innych, szybko nawiązuje z nimi kontakty. W restauracji na lubelskiej starówce, w której tuż przed spotkaniem jedliśmy obiad, zaczął sympatyczną rozmowę z hiszpańskimi studentami. Bardzo się ucieszyli, słysząc, że ktoś zwraca się do nich w ich ojczystym języku. Pomyślałam sobie wtedy, że Busza dobrze rozumie ich wyobcowanie i radość z usłyszenia własnej mowy w obcym otoczeniu. Po przejściu na angielski jego wiersze tłumaczył na polski Bogdan Czaykowski (nadając im często swą autorską sygnaturę, akceptowaną przez autora). Po śmierci przyjaciela jego anglojęzyczne liryki i opowiadania przekładają na polski: Roman Sabo, Beata Tarnowska, Justyna Fruzińska oraz Jacek Gutorow. Ich przekłady zamykają wydany w 2016 roku wybór wierszy Atol w opracowaniu redakcyjnym i z posłowiem Janusza Pasterskiego.

O meandrach swojej biografii i twórczości opowiadał także w Lublinie urodzony w 1956 roku w Lesku Roman Sabo, poeta, eseista i tłumacz, wywodzący się z pokolenia emigracji solidarnościowej, którego po przybyciu na początku lat 80. do Vancouver serdeczną opieką otoczyli Bogdan Czaykowski i jego żona Jaga. Czaykowski pomógł mu w sfinalizowaniu już w Kanadzie magisterium oraz zachęcił do studiów doktoranckich na Uniwersytecie w Toronto. Ożeniony z Irlandką Sabo ma obok Polski i Kanady jeszcze jedną wybraną ojczyznę – Irlandię. Z pasją, wirtuozerią i znawstwem kulturowych oraz językowych niuansów od kilku lat przekłada na język polski niełatwe utwory noblisty Seamusa Heaneya. Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie ma nadzieję je wkrótce opublikować, a wtedy staną w szranki z przekładami m.in. Stanisława Barańczaka. Może to być dla nich znacząca konkurencja, choć Sabo koncentruje uwagę przede wszystkim na lirykach dotąd na polski nietłumaczonych lub takich, które, jego zdaniem, zawierają w polskich translacjach istotne błędy i uproszczenia (jest bowiem także zapalonym krytykiem polskich przekładów Heaneya). Kilka ze swoich tłumaczeń przeczytał na lubelskim spotkaniu, co stanowiło także subtelne nawiązanie do działalności przekładowej patrona miejsca – Czechowicz był m.in. jednym z pierwszych polskich tłumaczy utworów T.S. Eliota i Carla Sandburga.

Prezentowane na lubelskim spotkaniu tomy poetów z Vancouver bardzo się od siebie różnią. Atol. Wiersze wybrane Buszy zwraca uwagę perspektywą uniwersalną, a w ostatnich wierszach, iście kosmicznym, zabarwionym katastrofizmem spojrzeniem na Ziemię i człowieka z odległego dystansu. Podwórko Saby to poemat wysnuty z pamięci dzieciństwa i wczesnej młodości spędzonych na Górnym Śląsku – pełen charakterystycznych detali, rzeczy i zjawisk, które odeszły lub odchodzą w przeszłość. Ten tom-poemat bardzo przypomina mi poetyką, skądinąd wysoko cenionego przez Sabę, Janusza Szubera, ale i zakorzenione w irlandzkiej odmianie angielszczyzny oraz realiach życia codziennego Zielonej Wyspy utwory Heaneya.

Poeci czytali wiersze z nowych książek poetyckich, ubarwiając lekturę anegdotami, dotyczącymi okoliczności ich powstania. Spotkanie przebiegło w niezwykle sympatycznej atmosferze, co potwierdzają wspaniałe fotografie bohaterów spotkania, dokumentujące paletę przeżywanych przez nich emocji: od smutku i zamyślenia po radość i wybuchy śmiechu.

Po spotkaniu redaktorzy „Akcentu” zaprosili nas do siedziby redakcji. I tam nastąpiła kolejna miła, przyjacielska część spotkania – wielkim czekoladowym tortem i toastami uczciliśmy przypadające dzień wcześniej – 17 listopada 2017 urodziny Andrzeja Buszy. Rozmowom i anegdotom nie było końca. Około północy ruszyliśmy do Domu na Podwalu przez magiczną lubelską starówkę, a drogę oświetlały nam kuliste latarnie i księżyc – niczym z wierszy Czechowicza oraz poetyckiego dialogu przyjaciół Buszy i Czaykowskiego – tytułowych liryków tomu Pełnia i Przesilenie.

Także przedpołudnie następnego dnia było pełne wrażeń. Już rano podczas śniadania z inicjatywy pana Andrzeja zapoznaliśmy się ze słynnym aktorem Jerzym Zelnikiem. Okazało się, że ten gościł w Vancouver z obejrzanym przez Andrzeja Buszę spektaklem opartym na wierszach Czesława Miłosza (choć – jak nas zapewnił – prywatnie woli utwory Zbigniewa Herberta). Później Waldemar Michalski oprowadził nas po starówce, ciekawie opowiadając o bogatej historii Lublina.

Roman Sabo w Muzeum Czechowicza
Roman Sabo w Muzeum Czechowicza

Pogoda nam wyjątkowo sprzyjała i dodatkową atrakcją dla naszych gości była samochodowa podróż przez urokliwą polską prowincję na trasie Lublin – Rzeszów, gdzie  oglądaliśmy rozmaite atrakcje – niekiedy architektoniczne kurioza, jak współczesna rezydencja w formie zminiaturyzowanego średniowiecznego „zamku”, ale też podziwialiśmy niezwykłe wyżynne pejzaże i zabytki wiejskiej architektury, zwłaszcza wodne młyny, które zachwyciły Romana Sabę.

Święto 150. „Akcentu”

14 grudnia 2017 r. już sama wybrałam się do Lublina na świętowanie wydania 150., monograficznego numeru „Akcentu”, który redakcja zatytułowała „Marszałek Józef Piłsudski w dziełach kultury i w świadomości społecznej. 150. rocznica urodzin”. Numer to wyjątkowo obszerny i ciekawy – ukazujący różnoraką obecności tej wybitnej postaci w kulturze i to nie tylko polskiej, ale też litewskiej, ukraińskiej, rosyjskiej, niemieckiej i włoskiej. Gratulowałam redakcji oryginalnego pomysłu – wpisującego się w obchody stulecia odzyskania niepodległości w roku 2018. Z wielu tekstów oraz ciekawych ilustracji zapamiętałam pomysł szukania przez Grzegorza Józefczuka śladów obecności Marszałka w twórczości Brunona Schulza, Lechosława Lameńskiego wywoływanie „ducha Piłsudskiego” w ekscentrycznych wizjach rzeźbiarskich Stanisława Szukalskiego czy wreszcie wstęp do badań osobliwości stylu wodza poczyniony przez Anetę Wysocką oraz wizualną dokumentację znamiennej dla dwudziestolecia międzywojennego, ale także „zmartwychwstającej” na naszych oczach pomnikomanii, która doprowadza do powstania rozmaitych kuriozów, jak choćby oglądany przez nas w czasie powrotu z Lublina dwa tygodnie wcześniej konny pomnik Marszałka niemal po brzuch Kasztanki wkopany w ziemię (jak się dowiedziałam niedawno, to bardzo trudne zadanie stworzyć stabilny konny pomnik….). Żarty żartami (na nie zawsze jest miejsce), ale znakomita część jubileuszowego numeru, jak i towarzysząca jego promocji uroczystość w Trybunale Koronnym na lubelskiej Starówce, miały wyraz podniosły i uroczysty.

W krótkiej laudacji podczas wręczania redaktorowi naczelnemu prezentu od redakcji „Frazy” – efektownego rysunku naszej współpracowniczki Marleny Makiel-Hędrzak, dziś profesor Wydziału Sztuki UR, ale wcześniej studentki i absolwentki Wydziału Sztuki UMCS w Lublinie, stworzonego przez nią podczas pleneru w Lublinie i zawierającego charakterystyczne motywy tamtejszej starówki – kamieniczki oraz gołębie przed Katedrą, wspomniałam, że szczerze zazdroszczę „Akcentowi” szacunku, jakim się cieszą u władz miasta i województwa oraz lubelskich hierarchów. To osobny, rzekłabym nawet, polityczny dar twórcy pisma i od początku po dziś dzień jego redaktora naczelnego, Bogusława Wróblewskiego, który umożliwia, powstałemu na fali wydarzeń sierpnia 1980 r. pismu, trwać i rozwijać się pod każdą władzą. Podziwiam też umiejętność dobierania przez założycieli pisma współpracowników i autorów, stałego odmładzania redakcji oraz wymyślania ciekawych tematów „na czasie” – jakim jest także numer dedykowany Marszałkowi Piłsudskiemu. Wyznałam także, że choć pisma literacko-artystyczne od zawsze ze sobą rywalizują, to „Akcent” był zawsze dla redaktorów „Frazy” wzorem i opoką, przede wszystkim zaś grupą wypróbowanych przyjaciół, na których pomoc możemy zawsze liczyć, których lubimy i cenimy.

Miło też było spotkać się na święcie „Akcentu” z dawno niewidzianymi znajomymi i przyjaciółmi: profesorami Jerzym Święchem i Leszkiem Mądzikiem oraz ukraińskim pisarzem i politologiem Mykołą Riabczukiem, który dziękował redakcji za zawsze serdeczne i gościnne przyjęcie oraz uwagę i miejsce, jakie stale poświęcają sprawom Ukrainy oraz ukraińskiej kulturze. Poznałam także legendę alternatywnego teatru – twórcę Ośrodka Praktyk Teatralnych „Gardzienice”, Włodzimierza Staniewskiego, który podobnie jak poznański pisarz i krytyk Sergiusz Sterna-Wachowiak odebrał przyznaną mu przez redakcję „Akcentu” nagrodę honorową za wybitny wkład w rozwój polskiej kultury.

Przedpołudnie następnego spędziłam na spacerze m.in. wokół słynnego lubelskiego cmentarza żydowskiego, na którym spoczywa żydowskim mistyk Widzący z Lublina, przypominającego o wielowiekowej, tragicznie zakończonej Zagładą obecności tej wspólnoty w Lublinie. Jej dzieje i nieistniejącą już żydowską dzielnicę poznałam kilka lat wcześniej w trakcie odwiedzin w Ośrodku Brama Grodzka. Zwiedziłam także Muzeum Okręgowe na lubelskim zamku, gdzie kolejny raz nie udało mi się obejrzeć słynnej Kaplicy Świętej Trójcy, ale za to zachwyciła mnie wspaniała kolekcja sztuki ludowej i naiwnej oraz mile zaskoczył podczas oglądania wystawy archeologicznej grób psa sprzed tysięcy lat. Zatem i nasi przodkowie kochali i szanowali czworonogi…

Cóż powiedzieć – Lublin zawsze był i jest dziś także jednym z najważniejszych ośrodków polskiej kultury. Każda wizyta w tym niezwykłym mieście, spotkanie z sukcesywnie powiększającą się grupą znajomych i przyjaciół utwierdza mnie w tej opinii.

Magdalena Rabizo-Birek

Trzynastka Ratonia

Na początku grudnia 2017 roku w Małopolskiej Galerii Sztuki BWA w Olkuszu odbyła się uroczystość rozstrzygnięcia trzynastej edycji konkursu im. Kazimierza Ratonia. Tym razem po kilku latach przewodniczenia jury, ten zaszczytny a niełatwy obowiązek, oddałam w ręce Adama Wiedemanna. Trzecią jurorką konkursu była Ewa Sonnenberg. Obrady nie były łatwe, bowiem każdym z nas miał odmienne typowania na miejsce pierwsze, a i z kolejnymi nie było lepiej. Okazało się, że ciekawych zestawów jest sporo i o wyborach decydowały nasze bardzo subiektywne gusta. W pewnym momencie zanosiło się nawet, że nastąpi pat w obradach. Przewodniczący w desperacji zaproponował, żebyśmy przyznali trzy pierwsze nagrody. Tu jednak zaprotestowałam w imieniu organizatorów, którzy zawsze chcą zwycięzcy konkursu, poza nagrodą pieniężną, wydać tomik (któremu patronuje „Fraza”). Nie byłoby możliwe wydanie ich aż trzech… Mogłoby też zabraknąć funduszy na nagrody. Trzeba było głosu kompromisowego – takie rozwiązanie zaproponowałam jurorom i przyjęliśmy je, budując podium laureatów z naszych pierwszych miejsc.

Jak się okazało po odkryciu godeł, zwycięzcą konkursu został Michał Banaszak z Zielonej Góry – prawnik z wykształcenia, obecnie na doktoranckich studiach literaturoznawczych, osoba tuż po debiucie poetyckim, mało jeszcze znana, co zdarza się coraz rzadziej w konkursach poetyckich, opanowanych przez doświadczonych, „konkursowych” wyjadaczy. Taki zwycięzca, przynajmniej teoretycznie, gwarantuje oryginalność poetyckiej dykcji i, mam wrażenie, że tak właśnie jest w przypadku poezji Banaszaka. Drugie miejsce przyznaliśmy Dorocie Grzesiak z Krakowa, a trzecie przypadło Marcie Jurkowskiej z Olkusza. Obie poetki były już laureatkami Konkursu Ratonia (choć nie jego pierwszej nagrody).

Jako jedyna niepoetka w gronie jurorów miałam mało oryginalną obserwację, że nominowane przez poetów jurorów do nagród (szczególnie głównych) zestawy są bardzo bliskie ich własnej poezji… Mnie zaś ostatnio bardziej podoba się poezja mocniej zakorzeniona w rzeczywistości. W zestawach nagrodzonych i wyróżnionych na konkursach Ratonia zwykle panuje swoista równowaga między charakterystycznymi dla polskiej poezji współczesnej stronami „wizji” i „równania”, z nieco mniejszym udziałem poezji kultury (klasycyzmu) oraz lingwizmu. Zawsze jednak najciekawsze wydają się rozmaite propozycje nieoczywiste, skrzyżowania i filiacje między głównymi nurtami polskiej poezji. I takich głosów wśród laureatów i osób nominowanych do nagród było w tegorocznej edycji konkursu niemało.

XIII Konkusr im. K. Ratonia Organizatorzy, jurorzy, laureaci i przyjaciele konkursu fot. Agnieszka Zub.
XIII Konkusr im. K. Ratonia Organizatorzy, jurorzy, laureaci i przyjaciele konkursu fot. Agnieszka Zub.

Jurorzy i organizatorzy konkursów wypatrują zwykle nowych, mocnych głosów poetyckich, o które jednak jest najtrudniej – wybitne talenty to dar od losu, dość kapryśnie rozdawany narodowym kulturom. Czy Michał Banaszak będzie ratoniową efemerydą – jak skądinąd ciekawi, oryginalni i poetycko skomplikowani laureaci poprzednich edycji: Maciej Sawa, Krystyna Myszkiewicz i Arkadiusz Stosur? Czy mocniej i na dłużej zaznaczy swą obecność w polskiej poezji, jak Izabela Kawczyńska, Janusz Radwański, Natalia Zalesińska, Paweł Podlipniak? Trudno dziś wyrokować, czy subtelna, wyrosła z uważnej obserwacji świata, puentowana oryginalnymi, epifanicznymi refleksjami poezja Banaszaka znajdzie wrażliwych na jej surową urodę czytelników. A może bardziej spodobają się im mityczne, kobiece i męskie przypowieści: Doroty Grzesiak, Piotra Zemanka, Katarzyny Ślączki, Agnieszki Wiktorowskiej-Chmielewskiej?

Laureaci Ratonia są nagradzani na innych konkursach, także tych dłuższego trwania i większego medialnego znaczenia, np. im. Jacka Bieriezina w Łodzi (jak Tomasz Mielcarek czy Piotr Przybyła). Ciekawie było na przykład nagrodzić dwa miesiące temu w 27. edycji Konkursu im. K. K. Baczyńskiego w Łodzi Marzenę Orczyk-Wiczkowską, którą wskazaliśmy (jeszcze jako Marzenę Orczyk) do nagrody im. Ratonia w jednej z pierwszej edycji konkursu. Wtedy to była „tylko” nominacja, po latach jest główna wygrana w cenionym konkursie, w którym zwyciężało i zdobywało główne nagrody wielu znanych dziś i cenionych poetów: Roman Honet, Tomasz Różycki, Wojciech Bonowicz, Radosław Kobierski, Ewa Elżbieta Nowakowska, Maciej Robert, Łukasz Jarosz, Tomasz Dalasiński, Łucja Dudzińska. Często porównuję te konkursy, bowiem jestem z nimi związana od lat jako jurorka i we „Frazie” prezentujemy wiersze ich laureatów a także omawiamy pokonkursowe tomiki.

Przebywający w listopadzie 2017 roku w Polsce polsko-angielski poeta Andrzej Busza, wiedząc o moim udziale w jury konkursu im. Ratonia, poprosił mnie o krótką charakterystykę nowej polskiej poezji. Przede wszystkim zwróciłam uwagę, jak wiele osób pisze wiersze (na każdy konkurs nadchodzi około stu zestawów wierszy). Poezja jest tylu osobom niezbędna do życia, potrzebna do intymnej ekspresji. To ciekawe zjawisko naszych czasów, godne zapewne jakiegoś psychologiczno-socjologiczno-kulturowego studium.

Andrzej Busza potwierdził, że masowe poezjowanie jest zjawiskiem dość powszechnym, ponadnarodowym. Ponadto nagradzana na konkursach poetyckich poezja jest, wedle moich obserwacji, „nowa”, ale nie tak często dziś „młoda”. Od lat sukcesywnie podnosi się średnia wieku laureatów konkursów poetyckich. Zwykle w około dziesięcioosobowym gronie laureatów konkursu im. Ratonia osoby młode, czyli między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia, stanowią niewielki margines – jest ich góra dwie lub trzy. Współcześni laureaci poetyckich konkursów są dojrzali – mają zazwyczaj 35 do 55 lat… Nader często bywa tak, że zaczynają pisać późno lub, być może, powracają po latach do uprawiania poezji, wchodząc w drugą, duchową i schyłkową fazę życia.

Nowa polska poezja jest bardzo różnorodna – można ją wpisać w wymienione przeze mnie główne nurty, dodając do nich jeszcze nurt metafizyczno-religijno-wanitatywny oraz poezję politycznie zaangażowaną, choć są to bardziej wyróżniki tematyczne niż formalne. Można te odmiany poezjowania tytułować nazwiskami wielkich polskich poetów XX wieku: pisać o stronach: Iwaszkiewicza, Miłosza, Herberta, Leśmiana, Przybosia, Różewicza, Białoszewskiego czy Szymborskiej, poezji nawiązującej do pokolenia 1956 roku czy wyrazistej twarzy Nowej Fali…

Andrzej Busza zapewne oczekiwał, że skrytykuję poezję, która powstaje za mojego życia, wyrasta z jego realiów, fascynacji, mód, niepokojów i zagrożeń, bywa często bardziej przyziemna, lokalna i popkulturowa niż kosmiczna, uniwersalna, tradycyjna. Metafizyki w niej jak na lekarstwo, wycieka zeń tak, jak ulatnia się ona z coraz bardziej odczarowanego i pozbawionego duszy/ducha świata, który nas otacza. Poezja współczesna staje się – jak to ze smutkiem ogłosił na temat swojego pisania Bohdan Zadura w ostatnim tomiku Po szkodzie – „lustrem akustycznym” odbijającym rzeczywistość – dodać trzeba, że często pokraczną, absurdalną i samokompromitującą się. A z drugiej strony – tak jak potrafi i tak ją postrzegam – wyraża duchową i emocjonalną nadwrażliwość poetów, ich dar obserwacji i empatii, wyprawia się w zaświaty, notuje tajemnice i kurioza, całą dziwność i niepowtarzalność zarówno pojedynczego istnienia, jak i „rodziny” polskiej oraz wspólnoty ludzkiej. Niekiedy zabłysną w niej szamańskie nuty, olśni epifanijny obraz, zadziwi metafora, zaskoczy celna obserwacja czy aforystyczna puenta. Tak dzieje się w dostrzeżonych przez trójkę jurorów XIII OKP im. K. Ratonia Olkusz 2017 lirykach: Michała Banaszaka, Doroty Grzesiak, Marty Jurkowskiej, Agaty Cichy, Piotra Zemanka, Katarzyny Ślączki, Mateusza Andały, Agnieszki Wiktorowskiej-Chmielewskiej, Anny Michalskiej, Stanisława Pawełka i Macieja Filipka. Mam nadzieję, że te nazwiska pozostaną na dłużej w polskiej poezji.

Magdalena Rabizo-Birek