FRAZA NR 75-76 / 2012 – PORTRETY

IVAN SLAVÍK

SERCE

I

Serce
Wyszło z mody w wierszach się o nim nie mówi
Nie nadaje się do poezji
Coeur misèrable Coeur chose immoderne
Podobnie róża podobnie miłość

Tylko świat
Rzeczy i świat
Nasze życie w murach
W murach dziedzińców na które jesteśmy wyprowadzani
Z których jesteśmy wynoszeni
Chwilowych ulic
I chwilowych sensów
Gdzie huczą gwiazdy

Czy ktoś jeszcze mówi
Drżącym głosem czy ktoś jeszcze szepcze
W zimowy wieczór z panoramą
Odległego nierzeczywistego miasta i
Świateł cicho przędących ciszę
Przed nalotem Moje serce moja miłości?
Czy ktoś mówi?
Jeszcze?

O tobie się nie mówi
Gdy mówi się o człowieku

W diagnozach
W statystykach
Przy zawałach serca
Bezosobowej elektryczności
Druciane ręce elektrokardiografów
Na całym świecie obmacują cię

Jesienią
reflektory rozgarniają ciemność
Na asfalt padają deszcze
W głębi mgły liść za liściem opada

II

Jak wiele musisz znieść
Jeńcu w mojej piersi

Nieustanny bieg dni i nocy
Najazdy gorączek snów
ataki złości
zwłaszcza ataki mojej własnej
zdrady Przyjacielu
Pracujący bez wytchnienia

Lata przechodzone i zmarnowane
gdy nie wiemy o twojej obecności
Ponieważ jesteś
Na swoim miejscu

Nasza twarz jest niepodobna
Do twarzy dziecka
Błędne drogi wyryte są w zmarszczkach
Wokół oczu w cierpkim ściągnięciu ust
i starzejących się bruzdach dłoni

Ty śpiewasz jednak tę pieśń
Młodości jak dawniej
Przed dziesiątkami lat
Pod pagórkami dziecięcego czasu
W letnim dniu z bezobłocznym niebem
I pachnącymi sosnami

Nieśmiałym głosem
jak ten którego głos nie jest
Już młody i nie jest już piękny
Tylko wierny aż do śmierci (Z tomu Osten)

* * *

Czy to moje życie się skończyło
a ja wciąż jeszcze jestem chociaż
pozostało mi już tylko umrzeć

Więc moje czekanie jest zbieraniem sił
przed ostatnim spektaklem

A może pozorny bezruch
A może niewidzialne trwanie
a może niesłyszalne dojrzewanie

są uwerturą do czegoś o czym sam nie wiem
do przeskoku nad myślą
której jeszcze nie potrafię wysłowić

A może? (Z tomu Zaříkávání naděje)

NON NOBIS SED TIBI

Wydaje się jakby Ciebie nie było
Nie Twierdzą że Cię nie ma
Co więcej Wierzą że Cię nie ma
a Ty milczysz

Gdyby się domyślali
Czym jest sekunda Twojej nieobecności
tysięczny ułamek milionowego ułamka
owej sekundy (bo czymże innym niż sekundą na tle
wieczności jest całe nasze życie)
kiedy wydajesz się niemy

Ja wiem Panie
Gdybyś im na sekundę zabrał oddech
życia Gdybyś…
O

Nie w głosie lwa który ryczy na pustyni
Nie w grzmocie burzy Nie w trzasku
walącej się kolumny

Przychodzisz po cichu
Jak kwiat zwilżony
jak najmniejsza
stokrotka
jest Twoja oblubienica dusza

Przyleci wiatr i nie złamie jej (Z tomu Ke komu?)

* * *

Jeśli na prostej AB
można umieścić więcej niż nieskończoną liczbę punktów
– nieskończone jest to co nigdy się nie kończy
nieskończone jest to co nigdzie się nie kończy –
to na tej samej prostej która się kończy
znajdziemy się dalej niż nigdy
czyli na wieki wieków
i bardziej niż na wieki wieków
i dalej niż nigdzie
czyli absolutnie gdzie indziej na przykład już tu
w raju spotęgowanym przez raj
w wieczności na wieczność (Z tomu Zaříkávání naděje)

ANIOŁ STRÓŻ

Mój Anioł Stróż był stale ze mną
Zawsze
Nie opuścił mnie nawet na chwilę
Wiem o tym

Nie widziałem go
Nie wiedziałem o nim
Nie wiedziałem że to mój przyjaciel

Bawiliśmy się w chowanego
i w Króla Lula
Słyszałem jak mówił całkiem wyraźnie

Byłem wobec niego grubiański
Obrzucałem go wyzwiskami
Plułem na niego
Biłem go i kopałem

Nie odszedł

Było ciemno
nawet cień nie drgnął w kącie
wszystko zamknięte
zasłony zaciągnięte
Myślałem że jestem sam

Byłem tam w tej ciszy

Nagiął moją głowę
podciął mi kolana
rozłupał dumną skorupę ust
W końcu wziął mnie za rękę
i uczył znaku krzyża

Ludzie mówią
że cień jest naszym wiernym druhem
Ale ten tutaj chodzi po mojej prawicy nawet gdy słońce świeci
może szczególnie wtedy

Nie chce niczego dla siebie
chce wszystkiego dla mnie
To znaczy chce dla mnie Boga

Słyszałem jak płakał
było to jak płacz dziecka
Słyszałem jak się śmiał
było to jak śmiech chłopczyka

Teraz stoi za mną
i patrzy co piszę

Chciałbym
żeby stał u mego wezgłowia
gdy nadejdzie koniec (Z tomu Deník Arnošta Jenče)

PAN JEST MOIM PASTERZEM

Godziny swych narodzin nie wybrałem
przyjścia nie wyznaczyłem
Nie wiem dokąd idę
i skąd przychodzę
przed tym wszystkim ustanowiono
moment mojej śmierci

Niezmierzone łany czasu przed
niezmierzone góry lat po
tak niezmierzone
że aż w bez-czasie

Nic nie mam
niczego mi nie brak
a może być zabrane

Nic nie mam
i nawet to nic
może być zabrane

Na chwilę mnie nie będzie
i będę na wieki

I niczego mi nie brak
ponieważ wszystko może mi być zabrane (Z tomu Zaříkávání naděje)

CZERWONA KORA SOSEN

Czerwona kora sosen
Piaszczyste pragnienie korzeni
jak moje pragnienie
Powierzchnia stawu marszczona
wiatrem z głębi wieków przychodzącym

Trzcina szeleści
pluszczą ciała ryb w godzinie straszliwego odrętwienia

Prastara woda z czasów potopu
i na amen spętane wnętrze kamieni
w protonach neutronach

Pluszcząc rozmawiają ze sobą
To wiatr
w nieskończoności mego serca
między galaktykami a kosmiczną przestrzenią
w wieczności mej duszy wieje
nieustannie
I wciąż od nowa
podtrzymuje rozmowę wody i kamieni
A w moim wzroku słuchu i dotyku
zakotwiczył się letni krajobraz
Płyną po mnie obłoki szeleści trzcina we mnie i czajka płacze

A tam głębokov
poza moją świadomością
w milczeniu trwa ziemia
pod korzeniami traw
Ciało starzeje się

Kruszy się glina
obrócona w proch
wgniatana w błoto
ornego pola grobów

Oboje
ona i ja
granica dotychczas nie podpalona
granica przygotowana
na pożar Zmartwychwstania (Z tomu Hlohový vítr)

HARFY DESZCZU

W zwartych szeregach deszczu
posuwają się wodne kolumny
Kaktusy mokną w bambusach błąka się wiatr
wśród ryżowisk
po ścianach piramid po ścianach tui

Pada na Mohenjo Daro
Zmarłym mokro jest w grobach
bandaże mumii przemoczone
Pada na Palenque i Tepe Gaura
na zwłoki miast pogrzebanych w piasku
nieznane pismo nieznanej mowy
wyciosane w kamieniu

Mokną otoczaki na Wyspie Wielkanocnej
po głazach Machu Picchu woda spływa
i Urubamba huczy
W krasowych jaskiniach szemrze podziemna rzeka
na mroźnych wysokościach wiatr krąży i wyje

Mieszkańcy Tiahuanaka Pompei Jerozolimy
w nawale czasu rozwodnionym
stłoczeni u bram przedpiekla
czekają z utęsknieniem aż opadnie fala
i wszyscy po imieniu
będą wywołani (Z tomu Osten)

Ivan Slavík
Przełożył Andrzej Babuchowski

Andrzej Babuchowski

CUDOWNA POWSZEDNIOŚĆ. Wspomnienie o Ivanie Slavíku

„Sprzeciw wobec miażdżącej potęgi kosmosu” – tak scharakteryzował przed laty ;nadrzędne przesłanie poezji Ivana Slavíka (1920-2002) jeden z jej czeskich znawców, Michal Janata. Slavík rzeczywiście potrafił często w kilku słowach wyrazić grozę wszechświata, a zarazem intymność i ciepło ludzkiego uczucia. Miałem zaszczyt znać pana Ivana, tłumaczyć jego wiersze, a nawet współpracować z nim przy układaniu antologii czeskiej poezji metafizycznej XX wieku pt. Na ostrzu płomienia, która ukazała się w roku 1998 nakładem poznańskiego wydawnictwa Ojców Dominikanów „W drodze”.

Dwukrotnie spotkaliśmy się bezpośrednio, pierwszy raz latem 1994 roku w Hořovicach niedaleko Pragi, gdzie spędził większość swego powojennego życia, za drugim razem – w lipcu 1996 roku – w Krakowie. Przyjechał wtedy wraz z żoną Marią oraz dwoma synami, Janem i Štěpánem, którzy ufundowali swoim rodzicom wycieczkę do podwawelskiego grodu jako prezent z okazji Złotego Jubileuszu ich małżeństwa. Z dużym wzruszeniem wspominam tamten, na wpół deszczowy, na wpół słoneczny dzień, długą rozmowę w Jamie Michalika i jeszcze dłuższy spacer po mieście. Zakończyliśmy go na Wawelu, ale niestety, nie zdążyliśmy już wejść do katedry, bo ktoś akurat zamknął nam ją przed nosem.

Od 1990 roku, czyli od początku naszej znajomości, Ivan Slavík przesyłał mi regularnie wszystkie swoje książki: poezje, eseje, przekłady. W domowym archiwum przechowuję pokaźny plik listów od niego. Dzielił się w nich nie tylko uwagami o literaturze, ale także o zwyczajnych ludzkich sprawach. W ostatnim okresie życia przeżywał prawdziwy boom twórczy. Był to w dużym stopniu efekt jego długoletniego milczenia. Niechętnie widziany przez reżimowych wydawców, do 1989 roku rzadko drukował swoje własne teksty poetyckie. Koncentrował się raczej na odkrywaniu zapomnianych zjawisk w literaturze swojego narodu (na przykład twórczości Richarda Weinera, Irmy Geisslovej, Jana Opolskiego), a także na popularyzacji literatur prekolumbijskich, których był wybitnym znawcą. Jako tłumacz przyswoił czytelnikowi czeskiemu kilkudziesięciu autorów języka niemieckiego, francuskiego, rosyjskiego, hiszpańskiego. Najcenniejszym jednak wkładem w rozwój współczesnej literatury czeskiej pozostaje jego oryginalna twórczość poetycka. Niezwykle trafnie charakteryzuje ją czołowy czeski krytyk i historyk literatury, Jaroslav Med w wydanej w roku 2004 książce Spisovatelé ve stínu (Pisarze w cieniu):

„Poezję traktuje Slavík jako »śpiew ukąszonego«, któremu znikają »róże wypełnione śniegiem« w wodach »brudnej rzeki«; jest w tym usymbolizowana z drastyczną wręcz bezpośredniością destrukcyjna siła zła w konflikcie z dobrem. Pozbawiony patosu, zanurzony w codzienność, sprozaizowany wiersz Slavíka stał się znaczącym składnikiem konstruowanej w nowy sposób powojennej czeskiej duchowości poetyckiej. […] Swoim poszukiwaniem naddatku w powszedniości był Slavík pozornie blisko tendencjom czeskiej poezji lat sześćdziesiątych (tzw. poezji dnia powszedniego), która ogólnikowości idei przeciwstawiała przeżycie konkretu. […] Cudowność powszedniości zostaje wchłonięta jako fundament przebywania poety w świecie, a jednocześnie nic nie jest w stanie zakryć natarczywości pytań, które ciągle na nowo pojawiają się w tej poezji. Samotność, lęk przed »nieżyczliwością rodzącą niebyt«, poczucie odrzucenia i poszukiwanie tożsamości w warstwach przeżytego czasu – oto podstawowe konstanty poetyckiego świata Slavíka. Jedyną pewnością, na której poeta może się oprzeć i do której nieustannie zmierza, jest pewność krzyża, owego: »skrzyżowania belek /na którym rozpięta jest /wszelka pewność nad przepaścią«; z nią także wiąże wszystkie swoje nadzieje”.

Slavík doczekał się bardzo ważnej dla każdego poety chwili. W latach 1998-1999 na czeskim rynku ukazało się pełne dwutomowe wydanie jego Básníckého díla (Poezji zebranych) w brneńskiej oficynie Proglas. Wyszły również jego pamiętniki zatytułowane Hory roků (Kopa lat), stanowiące niezwykle cenne świadectwo człowieka, artysty i chrześcijanina drugiej połowy XX wieku.

W grudniu minie 10 rocznica śmierci Ivana Slavíka. Zmarł dokładnie w Wigilię Bożego Narodzenia 2002 roku. Żywię wobec Niego prawdziwą wdzięczność za dar szczerej przyjaźni, ale mam też nieustannie poczucie niespłaconego długu.

Andrzej Babuchowski