FRAZA NR 53 / 2006 – FRAZY OSOBISTE

Grzegorz Strumyk

CZAS PRZEJŚCIOWY
W 80 urodziny Henryka Berezy

Przez pokój. Przez podwórko. Do drogi.
Tak, później jakaś wielka droga dla dziecka. Jest też przejście na łąkę. Przejść trzeba do lasu. Przejść do rzeki.
Przejść obok sapiących zwierząt. Przejść trzeba po kamieniach po deszczu. Idzie się nawet do Boga w niedzielę. Przechodzić i przechodzić. Miejsce jest między miejscowościami. Czas jest między wojnami. Wojny są zawsze daleko. Kiedy są blisko, wtedy już nie ma wojny, jest życie aby je tylko przeżyć z innymi. Odchodzi się na chwilę od rodziców. Przybiega się. Przechodzi się z obcych rąk w ręce ojca. Przechodzi się z rąk matki do rąk ojca. Z rąk ojca w ręce matki. Przechodzi płacz. Przebiegają inni. Biegnie się za nimi. Z nimi. Trzeba zdążyć przybiec. Biegnie się bardzo szybko, tak szybko, że nie ma sił.
Jest się w bezpiecznym miejscu. Przechodzi zmęczenie. Nie przechodzi lęk. Opada się z sił. Jest się znów zmęczonym. Przechodzi lęk. Przechodzi zmęczenie. Wychodzi się z innymi.
Przechodzi się obok płaczu. Obok rozmów. Zatrzymuje się i patrzy. Patrzy długo. I patrzy potem. I widzi się, kiedy nie widać. I chce się, aby przeszło. Ale przejść nie chce. Potem samo przechodzi. I samo przychodzi. Pierwszy raz tak samo, a nie kiedy się chce. Przychodzi czas, kiedy najprawdziwiej nie chce się żyć. A czas ten zawsze przychodzi nie później, tylko w jakimś momencie dzieciństwa, kiedy przechodzi właśnie dzieciństwo.
Przechodzi wszystko, co było. I w zamian nie przychodzi nic. Tylko to właśnie. Nie być, bo się nie jest. Nie jest się z matką ani z ojcem. Nie jest się z Bogiem. Przychodzi obcy. Zawsze przychodzi zza czegoś. Zza jakiegoś rogu, płotu, domu, wyłania się zza czyichś pleców. Zza czegoś, co go przysłaniało. Postać jest wyraźniejsza od wszystkiego. I nie przechodzi. Tylko coraz bardziej zbliża.
To jest obca postać. Ale ta obcość nie jest już wrogością do siebie. Chce się ją poznać. Przychodzi czas przypadku i poznaje się. Dotyka się obcości w sobie. Postać przechodzi spełniwszy zadanie. Przeskakuje się do ludzi, do ich miejsc.
Naraz stłoczonych w jednym miejscu, szukających się, pogubionych i odnajdujących się. Przechodnie pokoje nie są przeszkodą. Przechodnie łóżka. Przechodnie ubrania. Przechodnie bilety. Szuka się obcości podobnej do tamtej. Obcości przechodzącej w wieczną teraźniejszość.
Nie jest już ważne, że się przechodzi, skoro nie przechodzi tamto, zawsze nadejdzie w innej postaci. Jest na zawsze, bo najgorsze przeszło. Najgorszego już nie ma, a był nim brak obcego.
Na obcego wpada się na schodach, na korytarzu, w miejscu zupełnie luźnym albo zatłoczonym. W dymie i chorobie rozmów albo gdziekolwiek. Choć w tłumie jak w rozczłonkowanym ciele lepiej się dostrzega obcy całej reszcie, odrzucający gest. Obcy okazuje się teraz być jeszcze bardziej obcy.
Obcy odzywa się i to, co mówi, jest jeszcze bardziej obce od jego obcości w tym miejscu. Po raz drugi, ale szczęśliwiej poznaje się obcość w sobie. Zaczyna się chodzenie razem.
Przechodzenie. Z obcym można teraz nic nie robić, nie odzywać się, nawet milczeć. I jest tak jakby wszystko było tak samo, kiedy inni muszą w tym czasie działać razem, aby pozostać ze sobą.
Przechodzi czas na tym i bardzo dobrze, że przechodzi, nic lepszego w życiu od przechodzenia z kimś takim z miejsca w miejsce. Od znajomych do nieznajomych. Obcy też pragnie obcości.
Śmiać się z tego. Bo obcy w jednym jak rodzeństwo, w śmianiu się, kiedy inni się nie śmieją. Ten śmiech nie przechodzi. Nie przechodzą wspólne poglądy, że to, co nigdy nikogo nie połączy, inni uważają za najważniejsze.
Przechodzi wściekłość, że tak być musi, bo jak inaczej można by było się poznać, po czym? Tylko po obcości wśród innych!
Po nieistnieniu między swoimi, po uldze, że można przeżyć obcość w sobie. To obcość prowadzi.
Prawdziwa fascynacja światem. Poznawanie obcości w sobie. Przechodzą najpiękniejsze dni życia. Najokrutniejsze dla siebie. Przechodzi wysiłek po wysiłku, bez oszczędzania. Przechodzi się wszystkie nieporozumienia z tymi, którzy mogą być tylko swoi. A nie obcy. Przechodzi nieistniejąca nigdy szansa na życie wśród swoich. Przechodzi zdrowie jak choroba, tyle, że bezpowrotnie. Przechodzi się rzeczy nie do przejścia. Przechodzą za to książki i obrazy.
Przechodzi rzeczywistość w sztuce, bo poza sztuką jest nie do przejścia. To rzecz wiadoma. Wyjścia nie ma. Są same przejścia. Niekończące się wyjścia w sztuce. Konstrukcje przejściowe.
Do końca myśli. Do początku obrazu. Do dotknięcia swojej obcości w świecie. Czas przejściowy przedłuża się. Zdanie prawie skończone. Pozbierane w słowach. Dla Henryka. Skończone w chwili, gdy się uzna za skończone.
To tylko w sztuce jest możliwe. Nikt inny nie decyduje. Nie oczekiwać na to w życiu. Od tego czasu, kiedy przeszło najprawdziwsze pragnienie pozbycia się życia, wszystko się zmieniło. Nic się nie zmieniło. Artyści nie rodzą się teraz z obcości, tylko chcą być ze społeczeństwa ulepieni. Szczęście staje się jeszcze większym nieszczęściem.

Grzegorz Strumyk