FRAZA NR 75-76 / 2012 – TEMATY WSCHODNIE

Jana Wienerová

WYPROWADZENIA

Jest czwartek. Poranne powietrze surowe, ranek szary. Ostatni tydzień przed Bożym Narodzeniem. Tydzień pod znakiem smutku. W niedzielę zmarł Václav Havel. Jako jedna z wielu śpieszę w stronę Mostu Karola. Przede mną szybkim krokiem dwaj studenci. Wydaje się, że wszyscy ludzie przechodzący parkiem na Kampie mają wspólny cel. Jakieś szczególne wytrącenie Prażan z ich zwyczajnych spacerów. Idziemy pożegnać się z Václavem Havlem.

Wymowne przeżycie już wczoraj pod wieczór. Zostawiłam w domu chorego syna z zastrzeżeniem, że wrócę później. Można było się tego spodziewać, ponieważ zdecydowałam się pójść oddać hołd naszemu byłemu prezydentowi, spoczywającemu w dawnym kościółku św. Anny, dziś nazywanym Pražská křižovatka (Praska Krzyżówka). Ostatnio byłam w tym miejscu na początku października przy okazji rozpoczęcia Forum 2000, na które wzięła mnie ze sobą nasza biskupka, Jana Šilerová. Nie przyszło mi wtedy na myśl, że za parę miesięcy znów tam się udam i to także ze względu na Václava Havla – tym razem jednak z zupełnie innym nastawieniem. Prawda, gdy potem na Žofínie Forum dobiegało końca i Václav Havel zamykał je swą wypowiedzią, było widać, że trzyma się już tylko siłą woli. Mimo to zdołał wskazać najważniejsze. „Porządek prawny jest poprzedzony porządkiem moralnym“ – to wyniosłam z tego spotkania, zapisane nie tylko w notatkach.

Wczoraj ludzie czekali w zgromadzeniu wijącym się przez plac Betlejemski aż do uliczki Husa na Starym Mieście. Czekali kilka godzin na mrozie, potupywali, skracali sobie czas, przynosili gorące napoje. Kiedy wracałam potem od św. Anny pod prąd oczekujących, stwierdziłam, że kolejka jest jeszcze dłuższa niż ta moja przed południem. Później się dowiedziałam, że Praską Krzyżówkę pozostawiono otwartą do późnej nocy, aby nikt nie czekał na darmo.

Już go więc nie zobaczę i nie usłyszę „na żywo“. Za to coś innego ożywa między ludźmi od ostatniej adwentowej niedzieli. Coś, co jest zapisane głęboko w nas tak, że zazwyczaj nie pozwala się dostrzec. Z reguły pozostajemy z tym sami ze sobą. Zwykłe telewizyjne ujęcia praskich przechodniów – to medialne natarcie! – tego nie ujawniają. A teraz właśnie pragnienie, by spotykać się z prawdą, wprost bije z ludzi. Nareszcie widać, że potrzebujemy jej bardziej niż przedświątecznych zakupów w supermarketach.

Już w niedzielę wieczorem, kiedy rozeszła się wieść o Havlovej śmierci, zaczął się zapełniać plac Wacława. Dotarłyśmy tam z biskupką, która właśnie skończyła nagranie w telewizji i już wiedziała, że ludzie zaczynają się schodzić. Wzięłyśmy ze sobą świeczki i róże. Pomnik Wacława, już ze wszystkich stron obłożony płonącymi świecami, otoczony był ludźmi. Jacyś studenci na stopniach pod rzeźbami odczytywali do mikrofonu urywki z dzieł Havla. Ludzie wciąż przychodzili, świeczek przybywało. Wiatr wydymał wstęgę czarnego materiału zawieszoną między postaciami św. Ludmiły i św. Wojciecha. Zeszłyśmy do pomniczka spalonych Janów z 1969 roku – Palacha i Zajíca – i tam zapaliłyśmy swoje świeczki za Václava Havla. Róże spoczęły na niskich krzewinkach.

Człowieka opanowuje jakieś szczególne wzruszenie, nie umie sobie dać z tym rady, ale jest to wzruszenie powszechne, podzielane, rozumiemy się w nim nawzajem, a jednak ciężko by o tym mówić, więc raczej się milczy. Chwila, która nie jest zwyczajna, zmienia przeżywanie w rodzaj patosu. To jest ostatecznie podstawowy ton całego następującego tygodnia. Na długo przedtem, nim została ogłoszona żałoba państwowa, ludzie przeżywali żałobę własną.

„Nadzieja to nie przekonanie, że coś wypadnie dobrze. Nadzieja jest pewnością, że coś ma sens, może więc wypaść jakkolwiek“. To nie był jedyny cytat z Havlowych myśli napisany na kartonie i oparty o stopnie Wacławowego pomnika. Ten adwentowy tydzień, o dziwo, mimo całego smutku niósł woń nadziei, pewnie dlatego, że w każdym z nas coś się dokonało, dlatego, że utwierdzaliśmy się w przekonaniu, iż tego, co najważniejsze, nie śmie zatopić powódź ekonomiczno-politycznego ględzenia, utarczek, skandali aż do niesmaku i krańcowego wyczerpania. I że nie można ustawać w staraniu o fundamenty człowieczeństwa.

Pierwszym, co człowiek czuł, że powiniem uczynić, było oddanie czci temu, kto tego rzeczywiście dokonał. Kto odkrył, na czym polega „siła bezsilnych“. Chciałam więc jeszcze spotkać się chociaż z orszakiem pogrzebowym, gdy będzie przechodził Mostem Karola. Pożegnać się na odległość, tak jak się pozostawało na odległość całe te lata, kiedy człowiek z wdzięcznością się cieszył, a kiedy indziej drżał z lęku, gdy nie mógł czasem zrozumieć, ale najczęściej się zgadzał.

Na moście grupki ludzi, tym razem bez zamiaru przechadzania się tutaj w charakterze turystów. Jest po ósmej rano, po niebie lata śmigłowiec i stada mew. Chłodna mgła grudniowego poranka przewala się przez most. Grupki nieco gęstnieją, trzymam się koło balustrady i fotografuję rzekę, nabrzeża. Od Starego Miasta zbliża się tłum – wśród przechodzących poznaję znajomego fotografa Karla Cudlína, idzie wolno w przyjacielskiej rozmowie z innymi, aparat w dłoni. Zawodowiec. I już zaczerniało auto ozdobione kwiatami. Tak, orszak pogrzebowy jest już tutaj. Za pojazdem ze zwłokami ukochanego prezydenta kłąb ciał – fotoreporterzy jak osy albo szerszenie starają się z jak najmniejszej odległości zdejmować żałobników. Czułki kamer i aparatów wtykają im przed same twarze. Tak, jutro będzie to we wszystkich gazetach, przepięknie ujęte z bliska. Robi mi się od tego niedobrze.

Za rodziną zmarłego, już nie niepokojeni, idą przyjaciele. I znów rozpoznaję szereg znanych twarzy. Ludzie stojący na moście przyłączają się do orszaku, który wyszedł z Praskiej Krzyżówki. Dołączam do nich, ponieważ ten najważniejszy moment, gdy się chciałam duchowo pożegnać, zepsuli mi dziennikarze.

Idziemy niezorganizowanie i jakoś pośpiesznie. Nie jesteśmy umówieni, nie znamy się, łączy nas tylko to jedno – pragnienie wyprowadzenia Václava Havla na Hrad. Przede mną człowieczek z plecakiem na barkach, pod ciemnym kapelusikiem przetłuszczone włosy. Ludzie, z którymi kroczę przez most, to w mniejszym, to większym ścisku, wyglądają rozmaicie – teraz tak samo jak kiedykolwiek indziej. Rozmyślam o nas, którzy tu idziemy, o naszym pokoleniu i o tych młodszych. Tak, mamy wszystko, czego potrzebujemy, więcej, niż potrzebujemy. Mamy to, czego nie miały poprzednie pokolenia. Jednak tutaj coś jest inaczej. Jakaś wewnętrzna niedbałość, której już w ogóle nie zależy na formie. Czegoś nam brak. Rani wspomnienie tego, jak uroczyście byli wyprowadzani umarli jeszcze w moim dzieciństwie. Jak ludzie wkładali nieraz jedyne swoje porządne ubranie, gdyż w powojennych czasach wiele brakowało. W odzieniu, w jakim brali ślub i w jakim, Bóg da, sami spoczną w grobie, szli milcząco, dostojnie…, mieli mało co, ale posiadali umiejętność wyrażania czci, respektu wobec spraw ostatecznych człowieka. Ci idący ze mną z reguły się z czymś podobnym już nie spotkali (pogrzeby z orszakiem przez całą miejscowość na cmentarz tak długo były za komunistów zakazywane, aż zanikły), nikt ich do tego nie skłaniał. Dzisiejsi nieboszczycy coraz częściej kończą u nas bez jakiegokolwiek pożegnania, które by rodzinę kosztowało, co prawda, wciąż więcej i więcej, ale dawniej by się na to nie patrzyło.

Idę, a czasem podbiegnę. Wokół ludzie starsi i całkiem starzy, także młode pary z wózkami, studenci. Średnia generacja jest widocznie w pracy. Idąc rozmyślamy – i to jest pewnie wspólne pogrzebowym orszakom, dawniejszym i temu dzisiejszemu. Tak – „mieć” jeszcze nie znaczy „być”. Do owego bycia potrzeba wewnętrznej pracy, wysiłku, kształcenia. Niedbałość nie jest dobrą drogą w tym kierunku. Ci, którzy w dawniejszych czasach mieli, w większości rozumieli też, że do majątku należy właśnie budowanie tego bycia. Starali się o wykształcenie, pragnęli przekazać dalej majątek wzbogacony, uszlachetniony kulturą. A my, jacy jesteśmy? Dlaczego się raczej pozbywamy wszystkiego wyjątkowego i staramy się wyglądać niepozornie? Całe dziesięciolecia wtłaczane nam podporządkowanie przynosi późne owoce.

A jednak. Ten orszak, jakkolwiek nieformalny, do którego przyłączają się następni ludzie z chodników – matki z dziećmi, nawet rozszczebiotane szkolne klasy z nauczycielkami, jest wyrazem tęsknoty za czymś innym, niż to, ku czemu przymusza nas dzisiaj konsumpcja a wcześniej komunista. Tęsknoty do czegoś, co ucieleśniał właśnie Václav Havel.

Przez Małostrański Rynek wiele ludzi skraca sobie drogę ukosem ku Nerudovce, którą orszak stąpa pod górę i wciąż gęstnieje. Tempo nie spada, wprost przeciwnie. Prawdopodobnie dlatego, że pogrzebowy pojazd podąża w górę na wprost Uvozem, a ludzie zostali skierowani w górę na prawo. Zdąża więc wzwyż do zamkowego podjazdu i na plac Hradczański. Tam ludzki nurt się zatrzymuje i zapełnia przestrzeń między bramą na podwórzec zamkowy, pomnikiem T. G. Masaryka i podjazdem. Stoimy. Spod niskich chmur przebija Słońce i dodaje poczucia świąteczności. Dopiero tutaj znowu wyjmuję aparat i używam go trochę jak peryskopu wyglądającego ponad morze głów. Stoimy cicho, czekamy. Jeszcze tego nie wiemy, ale wytrwamy tak całą godzinę, bez słów.

Przed dziesiątą orkiestra wojskowa zaczyna grać marsze żałobne, czasem z oddali zabrzmi raźna komenda. Ze względu na głowy tłumu przed sobą, wielu nic nie zobaczy, lecz jesteśmy tutaj. Cierpliwość i szacunek. To promieniuje ze stojących dokoła ludzi. Nad ich głowami już przepływają wierzchołki wojskowych proporców, czoło pochodu. Pomału zaczyna padać drobny deszcz. Uderza w twarze i jego odgłos miesza się z dźwiękiem, który wciąż się wzmacnia. To oklaski. Poruszające, ostatnie oklaski dla wielkiego dramaturga. Dla wielkiego człowieka.

Nie, nie jest każdy z nas tak zatracony i samotny w swoich wysiłkach, jak się nieraz sam sobie wydaje. Jeszcze nam moloch użycia nie pożarł tej najbardziej podstawowej tęsknoty. Jest jeszcze człowiek człowiekiem, jeszcze najbardziej ze wszystkiego potrzebuje prawdy, miłości, szacunku, delikatności, nadziei… Trzeba się więc o nie starać wciąż na nowo. To teraz najważniejsze orędzie Václava Havla, który już oddał wszystkie swe siły i zmarł. Jego orędzie płynące z tych to dni ku naszym przyszłym dniom.

Jana Wienerová
Przełożył Antoni Matuszkiewicz