FRAZA NR 63-64 / 2009 – SZTUKA

Józefie Szajnie na Uniwersytecie Rzeszowskim

Fot. Elzbieta Wójcikiewicz, uczestnicy Panelu dyskusyjnego w auli im. S. Pigonia UR
Fot. Elzbieta Wójcikiewicz, uczestnicy Panelu dyskusyjnego
w auli im. S. Pigonia UR

28 listopada 2008 roku przed południem w Auli im. prof. Stanisława Pigonia w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Rzeszowskiego miało miejsce „Spotkanie z twórczością Józefa Szajny”, otwierające Multimedia Szajna Festiwal – imprezę wymyśloną przez Przemysława Tejkowskiego – dyrektora Teatru im. W. Siemaszkowej. Przygotowania do niej rozpoczęto jeszcze za życia artysty i przy jego aktywnym współudziale. Profesor zgodził się także na nadanie jej swojego imienia i objęcie patronatem. Multimedia Szajna Festiwal jest konkursem adresowanym do artystów wypowiadających się za pomocą nowoczesnych, elektronicznych form przekazu i w zamierzeniu organizatorów ma mieć formę biennale. Poniżej prezentujemy fragmenty dyskusji panelowej, której pomysłodawczynią i moderatorką była dr Magdalena Rabizo-Birek, której całość drukowana jest na łamach „Frazy” 2009, nr 1-2. Z inicjatywy syna profesora, Łukasza Szajny na spotkaniu na Uniwersytecie Rzeszowskim zaprezentowano także dwa filmy: Teatr według Szajny, w reżyserii Jerzego Karpińskiego oraz Człowiek zaniedbuje siebie… w reżyserii Henryka Antosa. Spotkanie otworzyli dyrektorzy Instytutu Filologii Polskiej: prof. Marek Stanisz i dr Jolanta Pasterska. W dyskusji uczestniczyli: prof. dr hab. Jerzy Chłopecki (WSIiZ), Jerzy Janusz Fąfara (pisarz, autor książki o Józefie Szajnie, wydawca), Maria Helena Grad (WSIiZ, pierwsza kustosz Szajna Galerii), redaktor Adam Głaczyński (PR Rzeszów), Barbara Napieraj (aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej, asystentka prof. Szajny przy spektaklu Déballage), Andrzej Piątek (dziennikarz „Nowin”, autor książek o Józefie Szajnie), Przemysław Tejkowski (dyrektor Teatru im. W. Siemaszkowej, aktor), prof. dr hab. Tadeusz Gustaw Wiktor (Wydział Sztuki UR, ASP Kraków).

Magdalena Rabizo-Birek: Celem spotkania jest przypomnienie sylwetki i twórczości wielkiego artysty teatru i sztuk plastycznych, zmarłego przed kilkoma miesiącami, który urodził się w Rzeszowie i z Rzeszowem w znakomitej części związał się w ostatnim okresie swego życia i twórczości, tworząc Szajna Galerię, gdzie prezentowane są przekazane przez niego Miastu i jego mieszkańcom prace plastyczne, realizując w Teatrze im. W. Siemaszkowej ostatni spektakl Deballagé i projektując monument Przejście 2001. Przypomnę, że w czerwcu 2007 roku został profesorowi w uznaniu jego wielkich zasług dla kultury przyznany Doktorat Honoris Causa Uniwersytetu Rzeszowskiego. Cieszę się, że jesteśmy tutaj w gronie zróżnicowanym wiekowo i możemy reprezentować te pokolenia Polaków, dla których Józef Szajna nie był jeszcze legendą, osobą z podręcznika z historii awangardy teatralnej i plastycznej XX wieku, tylko żywym, działającym artystą, który wzbudzał swoją twórczością rozmaite emocje. Myślę, że wszyscy możemy mówić o fascynacji jego sztuką, choć czasami nas przerażał, drażnił, pobudzał do sprzeciwu i krytyki. Jego dzieła były jednak czymś znaczącym, ważnym, istotnym, nie można było przejść obok nich obojętnie. Józef Szajna był dla nas żywą postacią, kimś ważnym w pejzażu polskiej kultury, takim kamieniem milowym. Przychodzą teraz nowe pokolenia, dla których sztuka Szajny nie jest już czymś żywym, kontrowersyjnym, budzącym silne emocje, ale rozdziałem w podręczniku historii awangardy teatralnej i plastycznej XX wieku. Chciałabym, żebyśmy porozmawiali o twórczości artysty, próbując dostrzec jej cechy szczególne, przesłanie, miejsce w historii, znaczenie, ale też nie stroniąc w tych ogólnych rozważaniach od wątków osobistych, czyli od miejsca, które ta twórczość zajmuje w Państwa osobistym doświadczeniu. Cenne będą zatem wszelkie uwagi i refleksje ogólne, ale też wspomnienia…

Przemysław Tejkowski: Może się wydawać, że aktor w teatrze Szajny jest zbagatelizowany i uprzedmiotowiony, że stanowi tylko część mrowiska, element jakiejś kotłowaniny, że odbiera mu się indywidualność. Oczywiście, aktor w teatrze Szajny nie będzie Hamletem czy jak ja niegdyś Jaszą Mazurem z przedstawienia Sztukmistrz z Lublina, pierwszym skrzypkiem teatru. Przyglądałem się próbom kolegów, widać też było na filmach, które oglądaliśmy przed spotkaniem, że w teatrze Szajny aktor naprawdę wiedział, co ma robić. Każda z sześciu postaci w Déballage’u jest wyraźnie zarysowana i dobrze poprowadzona. Widziałem, jak tłumaczył aktorce znaczenia słowa „jajo”, jak można je wymawiać i z jakimi intencjami, że może być twarde, miękkie. Mam za sobą około 60 ról teatralnych, pracowałem może z pięcioma komunikatywnymi reżyserami. Szajna jest tym szóstym, albo nawet pierwszym. Wspaniale pracował z aktorem. I jeszcze to pojęcie „TEART”. Myślę, że jest ono trochę przeoczone w opracowaniach o sztuce profesora, a wydaje mi się, że tak jak możemy mówić o Laboratorium Grotowskiego, o Reducie Osterwy, o teatrze Krystiana Lupy, tak powinno się też pisać i mówić o pojęciu i instytucji, którą był TEART Szajny. Oznaczało ono przeniesienie wizji plastycznej do teatru. Oczywiście teatr jest z natury interdyscyplinarny i łączy w sobie obraz, dźwięk itd. Ale u niego to jest genialne – osobliwa plastyczna wyobraźnia i jej uruchomienie, ożywienie i zmaterializowanie w teatrze. Wystarczy popatrzeć na te niezwykłe kukły i instalacje z przedstawień Replika i Dante, które możemy oglądać w Szajna Galerii. Jeśli chodzi o szajnizm – on był w 50. latach przez „jedynie słusznych”, socrealistycznych krytyków przezywany „szmacizmem”. Szajna nie miał łatwej drogi, doświadczył samotności wielkiego człowieka, mędrca, ale był wierny sobie, szedł własną drogą.

Jerzy Fąfara: W swojej książce próbuję udowodnić, jak wielki wpływ na jego sztukę miały przeżycia w obozie. Nie chodzi o to, że on chciał w sztuce opisać Oświęcim. Raczej przedstawiał jak bardzo zagrożony jest człowiek we współczesnej cywilizacji – nie tylko tamtej, wojennej, ale też dzisiejszej. Że zawsze jest szansa na wyrwanie się z piekła, że nie ma takiego upadku, z którego nie można byłoby się podnieść. Bardzo dużo miejsca w swojej książce poświęcam na opisanie tego momentu, kiedy Szajna przez dwa tygodnie stał w stehceli. To jest taka cela, w której można tylko stać: 90 na 90 centymetrów, wąska jak komin. Wchodziło się do niej przez bardzo niskie sześćdziesięciocentymetrowe drzwi i było tam tylko jedno malutkie okienko, a raczej otworek na 5 centymetrów, przez które wpadało powietrze. Szajna mówił kiedyś, że jemu dzieciństwo i młodość jawi się jako idealny sześcian. A przecież sześcian składa się z kwadratów. Później powiedział, że nigdy nie rysuje obrazów w prostokątnym formacie, bo prostokąt narzuca mu horyzont i taką przestrzeń, która go męczy. Zatem większość jego obrazów jest w kwadracie. Scena też jest jakby kwadratem. Nie wiem, może za daleko prowadzi mnie wyobraźnia, ale wydaje mi się, że ten kwadrat 90 na 90 centymetrów, w którym spędził 14 dni, wywarł wpływ na całą jego sztukę. Zaczynam swoją opowieść w momencie, kiedy Szajna w 2006 roku, 63 lata po pewnym zdarzeniu staje przed ścianą śmierci w szpalerze byłych więźniów Oświęcimia. Jest ostatnim z czekających na spotkanie z papieżem Benedyktem XIV. Widzi jak papież wychodzi samotny, bo kazał obstawie zostać z tyłu. Podchodzi pod ścianę śmierci, a Szajna patrzy na papieża, patrzy również na mur bloku 11 i jakby przypomina sobie, co się tam zdarzyło przed laty. Ojciec Wacław Oszajca napisał wspaniały wiersz, który poświęcił tym trzydziestu dwóm byłym więźniom czekającym na papieża. Papież był trzydziesty trzeci na tym spotkaniu, co ma swoją symbolikę. W wierszu są takie słowa, że mikrofony były daleko i autor nie słyszał, co Szajna mówił do papieża. A ja wiem, bo zadzwoniłem do niego parę godzin po tym spotkaniu i nagrałem to, co mi powiedział. Mówił papieżowi: „Ja przed tą ścianą już kiedyś stałem”. Papież zapytał: „Jak to?”, jakby chciał dodać: „Jakbyś tu stał, to przecież niemożliwe, żebyś to przeżył?”. I wtedy Szajna podnosi ręce do góry, jakby w geście, że to wszystko zależy od zrządzenia nieba. Przypomina wtedy sobie, że trzyma w dłoniach miniaturkę rzeźby Przejście i wręcza ją papieżowi.

Profesor Tadeusz Gustaw Wiktor: Artysta ten posiadł w rzadko spotykanym stopniu zdolność łączenia różnych technik, mediów artystycznych i tworzenia z nich spójnej, własnej formy artystycznej. Szajna bezwzględnie, powiedziałbym nawet: bezczelnie, inspirował się różnymi nurtami artystycznymi i brał z nich wszystko, co dla niego, ze względu na ideę, którą chciał wyrazić, było istotne. Z tych różnych elementów tworzył autonomiczną, niepowtarzalną formę artystyczną, tak w teatrze, jak w malarstwie czy grafice. Józef Szajna był mistrzem kolażu – wszelakiego, nie tylko plastycznego; stosował też kolaż w formach teatralnych i filmowych. Można by tu przywołać postać Federico Felliniego, jednego z wielkich mistrzów kina. Czasami myślę, że i Kantor, i Szajna inspirowali się „otwartą formą” dzieł włoskiego reżysera. Szajna jawi mi się jako artysta holistyczny – całościowo traktujący i postrzegający rodowód formy w ogóle. Jednocześnie jest on artystą, który startował z klasycznych, akademickich pozycji. Należy do odchodzących już artystów, którzy odebrali dobre, tradycyjne wykształcenie. Przebył naturalną drogę studiów na akademii: od aktu przez następne fazy transformacyjne tego motywu; podobnie było u Kantora. Paradoksalnie, klasyczne wykształcenie artystyczne było wielkim atutem tych twórców jako nowatorów.

Jerzy Chłopecki: Była, moim zdaniem, fundamentalna różnica między Kantorem i Szajną. Polegała ona na tym, że Kantor teatr przenosił na życie. On z życia robił teatr, natomiast Szajna był wiarygodny, przekonujący. Będę chciał o tym powiedzieć kilka zdań, bo to wyjaśnia znakomity kontakt studentów z nim, który był dla mnie zaskoczeniem. Nie sądziłem, że Szajna do nich przemówi. Byłem później na dwóch jego wykładach dla studentów i zaskakujące było dla mnie to, że on mówił bardzo prosto. Jako cyniczny i podstarzały dydaktyk złapałem się w pewnym momencie na refleksji, że Szajna ociera się o banał, takie prawi oczywistości. Ale to nie były oczywistości, tylko prosty, zrozumiały i autentyczny przekaz wartości.

Adam Głaczyński: Wielka przyjemność obcowania z profesorem polegała między innymi na tym, że niezwykle precyzyjnie posługiwał się słowem. Tak jak powiedział profesor Chłopecki: było to słowo celne i proste. I żeby była jasność – nie prostackie. Z każdym artystą dziennikarz ma dwa problemy: pierwszy – namówić go do rozmowy, drugi – spowodować, żeby ta rozmowa nie była na jakimś szalonym poziomie uogólnienia, abstrakcji, tak żeby przekaz mógł trafić do zwyczajnego odbiorcy, niekoniecznie do krytyka sztuki. Profesor Szajna był przykładem idealnego artysty dla każdego dziennikarza. Jest wielkim szczęściem i przyjemnością w uprawianiu tego zawodu spotkanie z takim człowiekiem. Profesor mówił tak: „Patrz w niebo, ale chodź po ziemi”, albo: „Jeżeli chcesz mieć skrzydła, to sobie je przypraw”. To była taka jasna wskazówka, że trzeba sobie wypracować wiele rzeczy i nie jest tak, że sztuka to tylko natchnienie i tym podobne rzeczy. Nie, nie, nie! Jest praca, tak jak profesor powiedział: mozolna robota u podstaw. Z drugiej strony dużo rozmawialiśmy o sporcie. Potrafił o Adamie Małyszu mówić godzinami. Dlatego, że jego fascynowało samo latanie. Ponieważ był świetnym skoczkiem do wody. Pamiętam, jak mi kiedyś pół godziny opowiadał o tej chwili, kiedy skoczek odbija się od trampoliny, jest w górze, jeszcze się nie złamał i jeszcze nie jest w wodzie. To jest ułamek sekundy! Była to jakaś taka wspaniała chwila, bo opowiadał mi o wolności. Opowiadał mi o fantastycznym stanie artystycznego upojenia. Mnie się wydaje, że jego kształtowały takie właśnie, powiedziałbym: drobiażdżki życia. Nie chcę powiedzieć, że drobiażdżkiem życia było jego doświadczenie obozowe. Ale właśnie takie kamyczki spowodowały to, że był wielkim, niepowtarzalnym artystą i zarazem normalnym człowiekiem.

Barbara Napieraj: Byliśmy z kolegami tymi, którzy tworzyli jego spektakl, dzięki nam i poprzez nas profesor zmierzał do celu. Ale zmierzając do tego celu, nigdy nas nie upokorzył, nigdy nie zrobił wielu rzeczy, które robią tak zwani „normalni” reżyserzy. W tym zacieśnieniu pracy dawał nam wielką wolność, pozwalał nam tworzyć od siebie. Tego nikt nie mówi, że przecież było wielu aktorów o znanych nazwiskach, którzy pracowali z Szajną i odchodzili z jego teatru. Był dla nich za trudny. Dusili się w nim, czuli zniewoleni jego formą – faktem, że upodabniano ich do przedmiotów, do kukieł. My wszyscy – aktorzy Déballage’u – takich odczuć nie mieliśmy. Może dlatego, że to był ostatni spektakl Szajny, może dlatego, że powstawał nie jako spektakl, który miał zaistnieć w repertuarze, ale miał być sprawą okazjonalną, na jeden jedyny raz przygotowaną z okazji jubileuszu 75 urodzin w rzeszowskim teatrze. A potem się okazało, że warto jest go pociągnąć dalej. I tak zaczął żyć i miał, wedle mnie, trzy wersje, a jeszcze przy okazji każdego wznowienia były wprowadzane drobne zmiany i uzupełnienia. Nasz kontakt z profesorem był naznaczony tym, że cały czas czuliśmy obecność wielkiego autorytetu, nie tylko artysty, ale po prostu człowieka, który dobrze zna życie, a nigdy się ze swoimi tragicznymi doświadczeniami nie obnosi. O wspomnienia obozowe trzeba było go prosić, w trakcie pracy nigdy o tym nie opowiadał. Natomiast był rewelacyjnym aktorem, dużo przed nami grał. To często pomagało. Kiedy ludzie pytają mnie o metodę, której używał w pracy z aktorem, mogę powiedzieć tylko tyle, że takiej metody nie było. Nie analizował postaci, nie analizował sztuki w całości. Często skupiał się na jakichś drobiazgach: jakimś zdaniu, jednym zdarzeniu czy sekwencji. Zmieniało się to często w jego długi monolog. Myśmy się temu uważnie przysłuchiwali i jeśli ktoś umiał trafić w wyobraźnię profesora, to z niej czerpał i tworzył na tej podstawie własną postać. Ona musiała się profesorowi spodobać. Bo jeśli się nie podobała lub było inaczej, niż sobie zamierzył, to potrafił być dokuczliwy i złośliwy, ale to było chwilowe, krótkie i miało jeden cel – służyć sztuce.

Andrzej Piątek: Szajna był świadkiem swojej epoki jako całości. Nie tylko „epoki pieców”, to jest tylko fragment jego doświadczenia. Mówiono o Szajnie, że wypowiadał się na temat totalitaryzmu hitlerowskiego. On wypowiadał się na temat totalitaryzmu w ogóle. Równie dobrze na temat totalitaryzmu stalinowskiego, co i współczesnego nam terroryzmu. Pamiętamy, pani Barbaro, w Meksyku, to było zaraz po ataku terrorystów arabskich na Nowy Jork. Szajna dostosował spektakl do tego wydarzenia. Główną tezą, mottem Szajny było twierdzenie, że „człowiek zaniedbuje siebie”. Chodziło mu o współczesnego człowieka, żyjącego tu i teraz, urzeczonego konsumpcjonizmem, który traci kulturę i zapomina o tradycji. To zaniedbanie powoduje różne skutki, m.in. takie dalekosiężne, jak wojny i terroryzm. To jedno z najważniejszych przesłań Szajny.

Helena Maria Grad: Spotkało mnie szczęście, że poznałam Szajnę sentymentalnego. Nie stało się to, kiedy byłam kustoszem jego galerii, ale znacznie później, kiedy przypadła mi szczególna rola jego kierowcy. Kiedy zatrudniono profesora Szajna jako wykładowcę w Katedrze Dziedzictwa Kulturowego WSIiZ, przypadła mi funkcja opiekowania się profesorem. Była to okazja, aby jeździć z profesorem po okolicach Rzeszowa. Utkwiła mi w pamięci między innymi podróż do Jarosławia. Życzeniem Profesora było, żeby zobaczyć San w tym miejscu, w którym przepływał go na początku wojny. Przypominam też sobie wizytę ze studentami w skansenie w Kolbuszowej. Profesor zobaczył wtedy muchołapkę i szalenie się wzruszył. Przypomniało mu się dzieciństwo, jakaś ciotka w Stobiernej, gdzie spędzał wakacje.

Tadeusz Gustaw Wiktor: Józef Szajna wypowiedział następujące słowa: „Moje życie jawi mi się w formie kuli, która nie tylko w cywilizacji śródziemnomorskiej jest znakiem pełni”. Słowa te twórca sformułował wiele lat po doświadczeniu wojennym jako ukształtowany, światowej sławy artysta, człowiek życiowo spełniony. Nie ukrywam, że gdy pierwszy raz przeczytałem te słowa, byłem zdumiony, a zarazem pełen podziwu wobec zawartego w nich przesłania. Zdumienie brało się stąd, że odkrywałem nieznane mi rejony twórczości Szajny. Z cytowanej wypowiedzi wynika coś istotnego w sensie ideowym. Skoro tak – to całe dzieło artysty należy traktować jako świadomie kreowaną antytezę tego, co zdrowe, konstruktywne, żywe, piękne. W tym sensie jego twórczość ma ostrzegać przed destrukcją świata, a zarazem dawać świadectwo tej destrukcji. I kto wie, czy nie jest to podstawowym przesłaniem i humanistycznym celem twórczości plastycznej i teatralnej Józefa Szajny.

Zapis i opracowanie: Paulina Bieniek, Izabela Dudek, M. Rabizo-Birek