FRAZA NR 53 / 2006 – LISTY DO REDAKCJI

Agata Brajerska-Mazur

Dopiero wczoraj zapoznałam się z artykułem Adama Czerniawskiego (W kolumnie (8), „Fraza” nr 3, 2005, s. 167-174), w którym opisuje powstały między nami spór o kontekst polski w wierszu Norwida Rozebrana. Jestem ogromnie zdziwiona treścią tej wypowiedzi, dlatego pozwalam sobie zabrać głos na jej temat.

Prawdą jest, że skrytykowałam tłumacza za to, że w swojej edycji angielskich przekładów Norwida nie wyjaśnił polskiego podtekstu wiersza. Zrobiłam to jednakże z zupełnie innych pobudek niż wnioskuje pan Czerniawski. Pisze on, iż „platonizm pani Agaty polega na założeniu, że twórczość Norwida (i zapewne nie tylko Norwida) jest jednoznaczna. Do tej jednoznaczności cierpliwie, mozolnie, zbliżają się skrupulatni norwidolodzy. Stanowisko sprzeczne z moim, że dzieło sztuki jest wieloznaczne” (s. 171).

Otóż zawsze twierdzę, twierdziłam i twierdzić będę, iż przekład powinien dawać odbiorcy taką samą możliwość WIELU interpretacji, jaką miałby w zetknięciu z oryginałem i ganię tłumaczy za ich zbytnią jednoznaczność – tj. przedstawianie w przekładach tylko jednego odczytania utworu i tym samym zubażanie go. Takie stanowisko przedstawiałam wielokrotnie nie tylko w książce O angielskich tłumaczeniach utworów Norwida, ale także w ponad 20 artykułach wydanych głównie w „Studia Norwidiana” i „Pamiętniku Literackim”. Pan Adam zna te teksty – nie wiem więc co skłoniło go do wysnucia tak fałszywej i krzywdzącej tezy o moich rzekomych poglądach.

Piszę, iż: „Czerniawski rozmyślnie nie podpowiedział czytelnikowi przekładu, że utwór należy odczytać w kontekście rozbiorów Polski. Jego zadaniem było jednakże zachowanie wielopoziomowości oryginału i danie czytelnikowi przekładu takiej samej możliwości różnego rozumienia utworu, jaką miałby w zetknięciu z pierwowzorem. Wybranie tylko jednej możliwości interpretacyjnej utworu (i to, w dodatku, strasznie „kulawej”) przy jednoczesnym odrzuceniu drugiej jest przekłamaniem w stosunku do oryginału i nie może być usprawiedliwione sarkastycznym twierdzeniem, że „jak wiemy, Polacy zawsze i wszędzie gotowi są wydedukować podtekst polski”. Wykazuję dalej, że proponowana przez tłumacza interpretacja (tj. rozumienie wiersza tylko jako swoiście pojęty utwór erotyczny) jest błędna, ponieważ „pozbawia go zrębu konstrukcyjnego, na którym został oparty. Wszakże Norwid wyszedł w swojej balladzie od dwuwartościowości znaczeniowej słowa „rozebrana” i na tej polisemii oparł całą dwurodną konstrukcję swojego utworu”.

Ponadto, Czerniawski w swojej wypowiedzi na temat erotyzmu wiersza nie uwzględnił gry między wartościowaniem samej nagości Rozebranej, co zauważyło w tekście Norwida wielu badaczy, i co, według nich, tłumaczy pojawienie się w utworze mitu o Akteonie. Wreszcie proponowane przez tłumacza „czytanie ahistoryczne zakłada […] współczesną interpretację utworu. Współczesna interpretacja Rozebranej miałaby zaś skupiać się tylko na powierzchni wiersza, odrzucać natomiast 'domysły’ – czyli to, co jest w nim ukryte, aluzyjne, bądź alegoryczne. Takie czytanie nie jest jednak wcale współczesne. Tłumacz zapomina również, że współczesny czytelnik Norwida o wiele bardziej rozumie jego utwory niż czytelnik XIX wieczny i to, co było ciemne i niejasne dla rówieśników poety jest dla jego późnych wnuków zrozumiałe”, co zresztą udowodnił w tekście o Ciemnych alegoriach Norwida Michał Głowiński.
Co do sporu o Rozebraną – nie znając jeszcze wypowiedzi tłumacza z „Frazy” napisałam króciutki artykuł Rozebrana „Rozebrana” („Akcent” nr 3, 2005, s. 139-145), w którym wyjaśniam dlaczego kontekst polski wiersza powinien zostać w jego przekładzie uwzględniony. Pozwolę sobie przytoczyć główne tezy tego artykułu i cytować samą siebie.

Konkludując artykuł stwierdzam, iż: „w przypadku wierszy Norwida, by oddać ich głębię i piękno, potrzebna jest wiedza tłumacza nie tylko na temat przekładanego utworu, ale także jego interpretacji, innych tekstów poety, jego swoistego języka i swoistej filozofii. Czerniawskiemu zabrakło znajomości interpretacji Rozebranej oraz przede wszystkim… pokory. Pokory i wobec tekstu Norwida, który jest dwutorowy, i wobec Norwidologów, których nazywa 'niezrównoważonymi’, oskarża o 'brak wyobraźni’ oraz przyjęcie interpretacji Gomulickiego jako jedynej, nie wiedząc nawet, że już dawno zwrócili uwagę również na aspekt nagości w tekście Norwida”.

Mam nadzieję, że przytaczając fragmenty artykułu z „Akcentu” jasno określiłam swoje prawdziwe stanowisko nie tylko na temat Rozebranej, ale również w ogóle tłumaczeń poezji jako takiej, które, moim zdaniem, zawsze powinny być tak wielopoziomowe jak oryginały.

Z poważaniem,
Agata Brajerska-Mazur

Katedra Literatury Porównawczej
Instytut Filologii Polskiej KUL

Wacław Lewandowski, Do Redaktorów „Frazy”

Z ogromnym zdumieniem przeczytałem w ostatniej „Frazie”, nr 1-2 (51-52) 2006, szkic Olgierda Dziechciarza pt. Galeria Literacka w Olkuszu, który to tekst rozpoczął autor upomnieniem się o pamięć olkuskich pisarzy, m. in. Jana Waśniewskiego (1896-1945).

O. Dziechciarz pyta: „Czy ktoś jeszcze w Polsce pamięta o Janie Waśniewskim, niezwykle intrygującym prozaiku, autorze górniczej trylogii: Ognie w pirytach, Na podszybiu i Po dniówce […]?! A przecież to ponoć z jego twórczości czerpał (niektórzy twierdzą, że ordynarnie zżynał) Kaden-Bandrowski pisząc Czarne skrzydła” (s. 302).

Mniejsza o to, że nigdy nie powstała żadna „trylogia górnicza” Waśniewskiego, bo o ile Na podszybiu i Ognie w pirytach są powieściami, Po dniówce nie jest powieścią – lecz zbiorem sześciu opowiadań poprzedzonych autorskim wstępem. Nie wiem, od jakich to „niektórych” p. Dziechciarz czerpał informacje o tym, jakoby Kaden „zżynał” z Waśniewskiego pisząc Czarne skrzydła, ale czas już owych „niektórych” poinformować, ze bardzo się mylą!

Na podszybiu drukował „Robotnik” w roku 1932, Ognie w pirytach – „ABC” w 1934, zaś opowiadania Po dniówce ukazały się drukiem w Warszawie w r. 1938. Pierwszą wersję Czarnych skrzydeł Juliusz Kaden-Bandrowski ogłosił w piśmie „Romans i Powieść” w numerach 1-50 z roku 1925 i 1-12 z 1926. Zmienione wydanie książkowe pochodzi z lat 1928-29.

Chronologia uchyla zatem postawiony Kadenowi zarzut „ordynarnego zżynania”, ale przecież – nawet bez znajomości chronologii – mógłby tu wystarczyć zdrowy rozsądek i smak literacki. „Autentystyczno-romansowe” powieściopisarstwo Waśniewskiego nie wytrzymuje przecież porównania z wybitnymi dokonaniami Kadena! Co więcej, już przed wojną krytyka literacka nie miała wątpliwości, kto w tym wypadku na kim się wzorował, (aczkolwiek z nie najlepszym artystycznie skutkiem). Przypomnę opinię Kazimierza Czachowskiego:

„Choć nie dorównał Morcinkowi, ani tym bardziej Kadenowi-Bandrowskiemu, […] zwrócił na siebie uwagę Jan Waśniewski, autor powieści górniczych: Na podszybiu (1932) i Ognie w pirytach (1935 – data wyd. książkowego, WL)”.

Rozumiem, że Olgierd Dziechciarz chciał w jak najlepszym oświetleniu ukazać „olkuską tradycję literacką”, rozumiem też, że chciał popisać się odkryciem „zapomnianego źródła” twórczości Kadena. Jak sądzę, był jednak dość niepewny swojego „odkrycia”, skoro asekurował się rzekomą opinią tajemniczych „niektórych”. Dziwię się natomiast, że Redaktorzy „Frazy” okazali się tak tolerancyjni – w końcu czym innym jest tolerancja dla różnorodnych poglądów drukowanych autorów, czym innym tolerowanie bzdury, niechby tylko sugerowanej, a nie – wypowiadanej z niezachwianą pewnością.

Łączę pozdrowienia
Wacław Lewandowski

Adam Czerniawski

Dotarł właśnie do mnie nr 1-2 (51-52) 2006 Frazy. Na s.272 jest recenzja Marcina Lutomierskiego Podróży w głąb pamięci, książki zbiorowej poświęconej Wacławowi Iwaniukowi. Lutomierski pisze:

Z ubolewaniem trzeba też dodać, że autora […] nie uwzględnił Czesław Miłosz w swojej anglojęzycznej historii literatury polskiej The History of Polish Literature, ani w antologii Postwar Polish Poetry. Iwaniuka pominął również będący na emigracji Adam Czerniawski, który opracował antologię The Burning Forest. Modern Polish Poetry, a także Stanisław Barańczak i Clare Cavanagh w antologii Polish Poetry of the last two decades of Communist rule. Warto by kiedyś pokusić się o próbę docieczenia tych krzywdzących pominięć na emigracji.

Szczęśliwie, nie mam ani obowiązku ani chęci bronić Barańczaka, Cavanagh lub Miłosza. Natomiast moje zasady translatorskie wyjaśniłem czytelnikom Frazy w nrze 1-2 (35-36) 2002, a także w świeżo wydanych rozmowach O poezji, nostalgii, krytykach i kryteriach, gdzie na s.245 są moje obserwacje na ten temat, przedrukowane z katowickich „Opcji”. Pokrótce: w Polsce za modelową przyjęto przemysłową produkcję Dedeciusa i właśnie Barańczaka, a w pamięci krajowców pokutuje też zwyczaj redaktorów w socjalizmie zlecania poetom hurtem bloków przekładów. Jest to przepis na katastrofę. Tak jak nie można „zamówić” u poety trzydziestu sonetów na temat Stalina lub wschodu słońca, tak nie można u poety-tłumacza „zamówić” przekładów trzydziestu liryków Norwida lub stu wierszy Iwaniuka. Nie można nawet jednego. Poeta-tłumacz przekłada, co mu przypada do gustu, z czym potrafi się uporać i na co mu czasu starczyło. Szkoda, że Lutomierski nie znalazł czasu, by się z tymi tekstami zapoznać. Skorzystałby też z lektury (również we „Frazie” 2005, nr 4) Bogdana Czaykowskiego O przekładaniu wierszy. A więc są to teksty łatwo dostępne, z którymi miał obowiązek się zapoznać.

Mało kto w Polsce zna zawartość mojej skrytykowanej przez Lutomierskiego antologii. W kontekście jego zarzutów można by wnioskować, że jest antologią poezji „emigracyjnej”. Otóż w antologii jest tylko czterech emigrantów (jednym jest Norwid), a trzynastu krajowców. Tamci w sumie mają 31 wierszy, ci 94. Lutomierski podkreśla emigracyjną proweniencję krytykowanych wydawnictw, by uwydatnić ich zaległości wobec niedostępnej w komunistycznej Polsce twórczości Iwaniuka. A więc te wydawnictwa miały obowiązek… Gdybym układał antologię o podłożu ideologicznym, być może znalazłbym czas i ochotę przetłumaczyć Iwaniuka. Ale takiej antologii nie zamierzyłem. Warto przypomnieć, że już w r.1981 w Toronto wyszedł ładnie wydany tom wierszy Iwaniuka w przekładzie angielskim. Ja na takie wyróżnienie musiałem czekać do r.2000, a Bogdan Czaykowski wciąż czeka.

Serdecznie Redakcję pozdrawiam,
Adam Czerniawski